Theo Vilmos to niespełniony muzyk. Kiedyś nieźle się zapowiadał, ale teraz nie ma już złudzeń. Brakuje mu jednak siły woli, by zboczyć ze ścieżek, które wydeptywał przez lata. Nawet zapowiedź pojawienia się dziecka nie zmienia jego stosunku do życia. Wkrótce jednak seria nieszczęśliwych zdarzeń wywróci do góry nogami jego życie. Najpierw jego dziewczyna, Cat, traci dziecko. Poronienie - o czym Theo dowie się znacznie później - nie jest jednak dziełem przypadku. W każdym razie jego następstwem jest rozpad wieloletniego związku z Cat. Samotność Theo się pogłębia, kiedy umiera jego matka. Zgorzkniały i sfrustrowany sprzedaje odziedziczony po matce majątek i kupuje domek na odludziu. Jedyną rozrywką jest lektura niezwykłego rękopisu pozostałego po wuju. Zawiera on opis podróży do magicznej krainy Faerie. Theo traktuje go początkowo jak powieść z gatunku fantasy. Kiedy jednak zostaje przeniesiony do krainy opisywanej przez wuja, musi zweryfikować swoją opinię. W krainie magii trafia w sam środek niebezpiecznej rozgrywki politycznej. Strony konfliktu z jakiegoś powodu traktują go jak kartę przetargową. Theo błędnie zakłada, że powodem tego zainteresowania jest pamiętnik odziedziczony po wuju. Prawda jest jednak znacznie bardziej niepokojąca, a nadchodzące wydarzenia, w których wir Theo zostaje wciągnięty, odmienią nie tylko jego życie.
Początek mi się podobał. Zapowiadała się ciekawa historia. Nie zdziwiło mnie, że narracja rozwija się bardzo powoli. W pewnym sensie to znak firmowy Tada Williamsa. Gorzej, że wbrew moim oczekiwaniom powieść nie nabrała tempa aż do końca. Każde kolejne wydarzenie było przewidywalne do bólu. Może za dużo tego typu literatury czytałem? Autor nie zdołał też sprawić, żebym potraktował poważnie pokrętną wizję zindustrializowanego świata irlandzkich wierzeń ludowych. Pomysł na antyutopię w krainie duszków może i jest oryginalny, ale Tad Williams niespecjalnie się starał, żeby przekonać czytelnika do swojego pomysłu. Bohater na wszelki wypadek nie jest zbyt dociekliwy, bo mogłoby to zburzyć misterną konstrukcję autora. W końcu ogrom różnych wierzeń na całym świecie powinien skutkować nieco większą różnorodnością istot magicznych, ale bohater daje się łatwo zbyć mętnym tłumaczeniem, że to co widzi to tak naprawdę efekt jego wyobrażeń, a nie rzeczywistość. O ile byłem skłonny przyjąć to za dobrą monetę na początku, o tyle później, kiedy stało się jasne, kim jest główny bohater, cała misterna konstrukcja oparta na tym założeniu rozpadła się jak domek z kart.
Generalnie świat Faerie jest nudny. Jest zbyt podobny do świata śmiertelników ze wszystkimi jego bolączkami. Tylko jeszcze bardziej odpychający. W końcu jeśli sięgam po fantasy, to nie po to, by czytać o wyzysku klasy pracującej i rewolucji socjalnej. No chyba, że byłaby to satyra, a tego o powieści Williamsa nie da się powiedzieć. Skądinąd niektóre elementy składające się na obraz krainy Faerie budzą wątpliwości. Przykładowo zupełnie nie rozumiem, po co pojawił się motyw niechęci magicznego ludu do chrześcijaństwa, skoro autor nie zrobił z tego żadnego użytku. Kiedy po te same pomysły sięgał Paul Anderson w noweli "Trzy serca i trzy lwy", był przynajmniej konsekwentny i dzięki temu stworzył interesującą wizję świata, w którym dobro ściera się ze złem. U Williamsa nie ma dobra i zła. Wszędzie panoszą się okrucieństwo i bezwzględność, ale nie ma żadnego systemu wartości, który by za tym stał lub to kontestował. W końcu stosunek do śmiertelników to nieco mało, jak na system wartości. Konflikt zresztą tylko częściowo toczy się o śmiertelników, których jedna ze stron chce zniszczyć. Wszystko jest jakieś takie wydumane i niespecjalnie przekonujące. Sam kulminacyjny finał przypomina aż do bólu finał trylogii "Pamięć, Smutek, Cierń" tego samego autora. Zresztą bohater, Theo, wyszedł spod tej samej sztancy co Simon, bohater tamtej trylogii. Jest tak samo mało rozgarnięty, jest kimś innym niż się wydaje i odgrywa kluczową rolę w ocaleniu świata ludzi. Nie mam pretensji o powtarzalność pewnych koncepcji, bo wielu autorów powiela w kolejnych książkach te same pomysły, ale niektórzy robią to z wdziękiem. Tad Williams tym razem się nie popisał. |