Praca na Wenus nie należy do najłatwiejszych. Właściwie jest koszmarem. „Ham” Hammond niby był świadom, jak wrogim dla człowieka miejscem jest Wenus, ale i tak nie był w stanie przewidzieć katastrofy, która go spotkała. Erupcja błota pochłonęła jego chatę. Teraz musi przedrzeć się przez niegościnne obszary i uniknąć licznych zagrożeń ze strony miejscowych form życia. Nie ma jednak żadnej alternatywy. Mógłby się tylko poddać i umrzeć. Ta perspektywa do niego nie przemawia. Jest zbyt uparty. Nie wie jeszcze, że będzie musiał ratować nie tylko siebie.
Tak zaczyna się pierwsze, tytułowe opowiadania ze zbioru. „Ham” Hammond jest bohaterem kilku opowiadań. Akurat w mojej opinii są to te najsłabsze. Najlepsze są opowiadania o Dixonie Wellsie, który jest uczestnikiem eksperymentów profesora van Manderpootza. Może dlatego, że trochę przypominają mi opowiadania Kuttnera o wynalazcy Gallagherze? Van Manderpootz też wymyśla zwariowane wynalazki. Mają one dość humorystyczne konsekwencje dla Dixona Wellsa. Historie te są pomysłowe, lekkie i zabawne. Doskonała rozrywka.
Sporą dawką humoru okraszone są także opowiadania, których akcja toczy się na Marsie. Muszę przyznać, że autor popisał się niesamowitą kreatywnością, wymyślając najróżniejsze formy życia dla tej planety.
Zbiór nie jest może wybitny, ale opowiadania czyta się z przyjemnością. Pochodzą z czasów, gdy niewiele było wiadomo o planetach Układu Słonecznego. Dlatego nic nie krępowało wyobraźni autora w kwestii życia na tych planetach. A pomysłowości mu nie brakowało. Szkoda, że umarł tak młodo i nie mógł nigdy w pełni rozwinąć swojego talentu.