Tobas to dość pechowy uczeń czarnoksiężnika. Późno zaczął naukę i zdążył poznać tylko jedno zaklęcie, gdy jego mistrz zmarł. Co gorsza, odziedziczony dom i cały znajdujący się w nim majątek strawił pożar. Trzeba uczciwie poznać, że akurat to ostatnie nieszczęście Tobas sam na siebie ściągnął. A przynajmniej jego wkład był dość znaczący. Tak bywa, kiedy akurat jedynym znanym zaklęciem jest Zapłon Thrindle'a, który służy do rozpalania ognia.
Pozbawiony majątku, dachu nad głową i perspektyw, Tobas postanawia poszukać szczęścia w dalekim świecie. Po różnych perypetiach, trafia w końcu w szeregi najemników, których zadaniem jest pokonanie smoka gnębiącego królestwo Dwomor. Dość ambitnie, jak na nieznającego wojennego rzemiosła i kiepsko wyedukowanego młodzieńca. Na jego obronę można tylko dodać, że gdy podejmował się służby, nie do końca wiedział, na co się zgadza. Nagroda za zabicie smoka jest wprawdzie kusząca, ale jak go zabić, kiedy zna się tylko jedno zaklęcie?
Minęło ponad 20 lat od czasu, gdy czytałem tę książkę. Pewnie gdybym pierwszy raz czytał ją teraz, obszedłbym się z nią brutalnie. A tak mam do niej sentyment, bo przypomina mi młodość. Owszem, adresatem jest raczej młodzieżowy czytelnik, ale generalnie fabuła jest lekka, potraktowana z przymrużeniem oka, a nade wszystko nie nudzi. Po prostu, całkiem sympatyczna powieść, jeśli nie mamy wygórowanych oczekiwań, a szukamy odrobiny rozrywki i oderwania od rzeczywistości.
PS. Przy zapisie nazwiska autora pozostałem wierny okładce. |