Kiedy sięga się po pozycje, które wydawane są już po śmierci autora przez jego spadkobierców, to nie należy nigdy oczekiwać zbyt wiele. Z materiałów pozostawionych przez Tolkiena i tak wyciśnięto już sporo. O Hurinie i jego dzieciach też już można było poczytać. No cóż, zawsze można jeszcze od czytelników wyciągnąć trochę pieniędzy. Nie zaliczam się wprawdzie do grupy fanatycznych wielbicieli twórczości Tolkiena, którzy potrafią dyskutować o wyższości jednego tłumaczenia nad drugim, ale bardzo sobie cenię "Hobbita" i "Władcę pierścieni". To właśnie dlatego zdecydowałem się kupić "Dzieci Hurina".
"Dzieci Hurina" to raczej zarys opowieści, niż pełnoprawna historia. Konspekt, który miejscami przechodzi w powieść. Fabuła zdaje się miejscami rwać, ale dla miłośników twórczości Tolkiena, jest to i tak nie lada gratka. Powieść opowiada o losach Hurina, jego żony Morweny, syna Turina oraz córki Nienor. Akcja toczy się na długo przed wydarzeniami opisywanymi we "Władcy pierścieni", na ziemiach, które zostały później zatopione podczas wielkiego kataklizmu kończącego Pierwszą Erę. Hurin, który w młodości trafił do Gondolinu, po bitwie Nieprzeliczonych Łez wpada w ręce Morgotha. Morgoth, jeden z Valarów, rzuca klątwę na rodzinę Hurina. Jest to kara za poddawanie w wątpliwość mocy Morgotha. Powieść koncentruje się na losach Turina. Ukazuje, jak spełnia się rzucona przez Morgotha klątwa. Turin swoimi działania sprowadza kolejne nieszczęścia na siebie i swoich bliskich. Jego nadmierna pycha, brawura i nieodpowiedzialność stają się przyczyną upadku całych królestw. Swoje kompleksy chowa za rozbuchanym do granic możliwości poczuciem własnej godności i honoru. To z tego właśnie powodu nie jest w stanie znieść jakiejkolwiek krytyki, bo odbiera ją jako atak na własną osobę. Gdy dodamy do tego nadmierną porywczość połączoną z ponadprzęciętnymi talentami w posługiwaniu się bronią, otrzymamy przepis na osobnika będącego zagrożeniem dla każdej społeczności. Zaznaczmy, że Turin kieruje się złymi intencjami tylko wyjątkowo. Jednak nawet gdy usiłuje postępować dobrze, obraca się to w niwecz. Niestety, inteligencja i wyobraźnia nie są jego najmocniejszą stroną. Wszystko to oczywiście wynik klątwy. Otrzymujemy w efekcie opowieść na miarę greckiej tragedii, osadzoną w realiach Śródziemia.
Opowiadana na kartach książki historia jest dość ponura. "Dzieci Hurina" dedykowane są raczej do miłośników twórczości Tolkiena. Tym, którzy dopiero chcieliby po twórczość Tolekina sięgnąć, zdecydowanie ten tytuł odradzam. Zbyt wiele tu różnych mglistych odwołań do wątków znanych z innych dzieł tego autora.
Na koniec trochę zabaw ze skojarzeniami. Przede wszystkim, Turin przypominał mi trochę Boromira. Jest równie niejednoznaczny. Wiele jego działań podyktowanych jest ciasnym egoizmem, ale potrafi też okazać się wielkoduszny. Nawet gdy walczy o słuszną sprawę, nie potrafi się wyzbyć swojej pychy. Jakie znaczenie mają dobre intencje, kiedy skutki podejmowanych działań przynoszą korzyści przeciwnikowi, co w przypadku Turina oznacza Morgotha, a w przypadku Boromira - Saurona?
Jest w "Dzieciach Hurina" pewien motyw, który przypomniał mi "Zaklęty miecz" Poula Andersona. Nie zdradzę, o jaki motyw mi chodzi, ale ci wszyscy, którzy mieli okazję czytać obie książki, powinni się tego domyślić. Jest to ciekawa zbieżność koncepcyjna, bo Anderson kontestował Tolkiena i ukazywał elfy (lub - jeśli ktoś woli - elfów) jako istoty wrogie ludziom. Obaj autorzy, niezależnie od siebie, sięgnęli po identyczny pomysł. Nietrudno to wytłumaczyć. Tragizm bohatera i jego losów znajduje w ten sposób swoją kulminację. |