Dowodzona przez Nyphrona armia wyrusza przeciw Fhrejom. Fhrejowie nie mogą walczyć z Fhrejami, więc cały ciężar wojny spada na barki ludzi. Choć początkowo kampania jest pasmem sukcesów ludzi, nie trwa to długo. Po dotarciu do Harwood ludzie zaczynają ponosić klęski. Fhrejowie podpatrują wynalazki ludzi i je kopiują. Potrafią się nimi posługiwać lepiej i sprawniej. Konflikt zmienia się w wojnę na wyczerpanie. Obie strony ponoszą znaczne straty. Jednak dopiero po kilku latach wojny Persefona skłonna jest rozpocząć rozmowy pokojowe. Tylko czy Fhrejom można zaufać?
Już przy lekturze poprzednich tomów zaznaczałem, że można wytknąć autorowi sporo różnych błędów i potknięć. Za każdym razem jednak pozytywy przeważały nad negatywami. Tym razem niestety nie było żadnych pozytywów. Przymykałem oko na wiele mankamentów w poprzednich tomach również dlatego, że byłem ciekaw rozwoju wydarzeń. Fabuła mnie wciągała. Autor serwował zaskakujące zwroty akcji i byłem zaintrygowany, co z tego wyniknie. Tym razem nic mnie nie zaskoczyło w rozwoju fabuły. Bo i też niewiele się działo.
Fabuła toczy się ospale. Powieść powinna być o połowę krótsza, aby zachowane zostało w miarę przyzwoite tempo. A tak jest przegadana. Za dużo tu nic nie wnoszących dialogów i powtarzanych raz za razem tych samych przemyśleń postaci. Historia podporządkowana została woli autora, a nie wewnętrznej logice opowieści.
Chyba największym problemem powieści jest fakt, że nie ma tu ani jednej postaci, która budziłaby moją sympatię. Wszyscy mają jakieś poważne mankamenty osobowościowe. Na początku cyklu dawało to nadzieję na rozwój postaci. Złudne, jak się okazało. Wszyscy uparcie tkwią w swoich kompleksach i uprzedzeniach. Wszyscy pielęgnują własne słabości. Do tego nikt nie prezentuje nawet średniej inteligencji. Mamy tu galerię głupców najrozmaitszej maści. Wierzyć się nie chce, że można być tak naiwnie głupim, jak większość postaci na kartach powieści. Wielu z nich potrzeba jest terapia psychiatryczna od zaraz!
Problemów z powieścią jest zbyt wiele, by wszystkie wymienić. Chyba przy każdym rozdziale byłbym w stanie dodać przypis z komentarzem, co w nim urągało inteligencji czytelnika. Chociażby jakim cudem Fhrejowie, którzy przez tysiąclecia nie byli w stanie osiągnąć żadnego postępu w technologii, nagle są w stanie błyskawicznie kopiować ludzkie wynalazki? Postęp technologiczny to trudny proces. Wojny go przyśpieszają, ale zawsze napotyka on opór społeczny. Autor nawet się nad tym problemem nie zastanawia. Zakłada, że wdrażanie nowych technologii w skostniałych społeczeństwach jest banalnie proste. Nic bardziej mylnego. Zmiany mentalne są najtrudniejsze. Już starożytni wymyślili maszynę parową i co z tego?
Szkoda, że autorowi skończyły się ciekawe pomysły i tylko chce dalej odcinać kupony.