Dwa lata temu hurtem zakupiłem w antykwariacie parę książek, których akcja toczy się na planecie Majipoor. Lektura "Zamku lorda Valentine'a" nie była wprawdzie kompletną stratą czasu, ale też nie była na tyle emocjonującym doświadczeniem, że miałbym ochotę zaraz po niej na inne opowieści osadzone w realiach Majipooru. Dlatego musiało upłynąć wiele miesięcy, zanim sięgnąłem po "Kroniki Majipooru".
"Kroniki Majipooru" to tak naprawdę zbiór opowiadań, które zręcznie zostały połączone w całość dzięki osobie Hissune'a, który w dość oryginalny sposób poznaje historię Majipooru. Hissune pojawił się na kartach "Zamku lorda Valentine'a", a obecnie jest urzędnikiem w Domu Kronik w Labiryncie. Znudzony codziennością biurokratycznych obowiązków, postanawia doświadczyć przeżyć, które zostały zapisane na przestrzeni tysiącleci w Rejestrze Dusz przez miliony obywateli Majipooru. Tym sposobem czytelnik poznaje najróżniejsze epizody z dziejów planety. W zasadzie każda z dziesięciu opowiedzianych przez autora historii jest inna. Nie ma zatem większego sensu próbować je streszczać. Jedynie dla dwóch z nich można znaleźć wspólny mianownik, jakim jest miłość między człowiekiem a przedstawicielem innego gatunku.
W sumie "Kroniki Majipooru" mi się podobały. Częściowo być może dlatego, że wiedziałem czego mogę się spodziewać i nie miałem wygórowanych oczekiwań. Podobnie, jak w przypadku "Zamku lorda Valentine'a", oryginalna wizja świata i społeczeństwa Majipooru to główny atut książki. Duże brawa za barwne i ciekawe opisy planety. Co istotne, tym razem Silverberg, nawet jeżeli pozostaje w konwencji bajki, stara się nadać opowiadanym historiom pozory prawdopodobieństwa (wyjątkiem jest część "Złodziejka z Ni-moya", która nurza się w oparach absurdu). Odnoszę wrażenie, że krótka forma zdecydowanie służy autorowi. Nie mogę skarżyć się na dłużyzny, które były zmorą "Zamku lorda Valentine'a". Historie były intrygujące i czytało się je z prawdziwą przyjemnością. |