Rywalizacja o władzę wśród członków rodu Wu kończy się śmiercią Derana Wu. Deran dopiero co uzyskał stanowisko dyrektora naczelnego rodu. Szybki awans zawdzięczał decyzji o porzuceniu spiskowców i przejściu na stronę imperoks Grayland II. Zdradził w ostatniej chwili, bo imperoks i tak wiedziała już wystarczająco dużo o spiskowcach, by się z nimi rozprawić. Deran nie miał okazji, by nacieszyć się swoim sukcesem. Za to jego ród postanawia dalej spiskować przeciw imperoks.
Seria niepowodzeń nie zniechęciła Nadashe Nohamapetan. Dalej knuje. Otrzymuje wsparcie najpierw od rodu Wu, a potem od innych rodów arystokratycznych. Dysponując odpowiednimi środkami finansowymi, jest w stanie nadać impetu nowemu spiskowi.
Cardenia/Grayland II szuka sposobu ocalenia mieszkańców Wspólnoty. Marce Claremont został jej kochankiem. Imperoks ukrywa przed nim informacje z odległej przeszłości dotyczące Nurtu i możliwościach wpływania na niego.
Dla Kivy Lagos ostatnie wydarzenia skutkowały kolejnymi awansami. Musi się jednak mierzyć z intrygami innych rodów. Wsparcie imperoks wiele ułatwia, ale też sytuuje ją w pozycji wroga spiskujących arystokratów. Kiedy orientuje się, że istnieje nowy spisek, podejmuje się roli podwójnego agenta. Czy jednak uda jej się zwieść Nadashe Nohamapetan?
Zachęcony drugim tomem, szybko przeczytałem trzeci tom cyklu. I niestety się rozczarowałem. Nie jest to kompletnie zła powieść, ale jednak najsłabsza z trylogii. Wróciły nużące mielizny rozmyślań bohaterów i komentarzy narratora, które wytykałem po lekturze pierwszego tomu. Spowalniały akcję i rzadko cokolwiek wnosiły do fabuły. Taki wypełniacz, aby zwiększyć objętość.
Autor nie bardzo wiedział, jak poprowadzić fabułę. Zadbał o zwroty akcji, ale ich ofiarą padła logika. Krzywiłem się, bo wolę czytać o ludziach inteligentnych, niż o nieporadnych głupcach. Choć oczywiście wszystko zależy od konwencji powieści. Tym razem odeszła ona od tej prezentowanej w poprzednich tomach. Z kolei zakończenie fabuły jest z gatunku deus ex machina. Po prostu naciągane do bólu.
Moje zastrzeżenia budzą pomysły fabularne autora. Dlaczego ktokolwiek miałby zwracać się do Nadashe Nohamapetan z propozycją współpracy? Wielokrotnie udowodniła niekompetencję, a do tego szczęście jej nie sprzyjało. Co miałoby ją rekomendować na stanowisko lidera nowego spisku? Nie ma żadnych atutów. Nie stoi za nią potężny ród. Nie dysponuje majątkiem. Nie ma armii. Po prostu nie ma niczego. Inteligencja też pozostawia sporo do życzenia, skoro żadne jej dotychczasowe działania nie zakończyły się sukcesem. Lista porażek jest długa. Jest raczej takim komiksowym i karykaturalnie przerysowanym czarnym charakterem. Już przy drugim tomie zastanawiałem się, po co autor ciągnie jej wątek. Tak trudno wprowadzić do fabuły nowy czarny charakter?
Wiele pomysłów przedstawionych w powieści budziło moje wątpliwości. Niektóre dało się usprawiedliwić naturą ludzką. W końcu ludzie są często niekonsekwentni i zachowują się nieracjonalnie. Dlaczego prawa do takich zachowań nie mieliby mieć bohaterowie książkowi? Gorzej, gdy postaci zachowują się kompletnie absurdalnie. Skoro łamią prawo spiskując, dlaczego na końcu miałyby się przejmować prawem? "A nie, skoro prawo stanowi inaczej, to w porządku, przegraliśmy". Co za wykwit głupoty!
Imperoks, która rozczula się nad swoim losem, bo ktoś przeciw niej spiskuje, to też niezłe kuriozum. Osoby u władzy muszą się liczyć z tym, że będą miały wrogów, będą stawiać czoła intrygom i spiskom. W demokracji wentylem bezpieczeństwa są wybory. W innych systemach, gdzie władza nie jest kadencyjna, jedynym sposobem na zmianę władzy jest jej obalenie siłą. To ma swoje konsekwencje. Tymczasem Cardenia/Grayland II nie potrafi tego przyjąć do wiadomości. Chciałaby, żeby wszyscy ją kochali, bo przecież chce dla nich dobrze. Znajduje takie rozwiązanie problemu, które spowodowało u mnie ubytki szkliwa w następstwie zgrzytania zębami. Widocznie autor cierpiał na chwilowy brak weny. Terminy go goniły, więc zafundował czytelnikom zakalca.
Starałem się być ogólnikowy w swoich uwagach, by nie zdradzić zbyt wiele z zakończenia. Jest głupie. Nie mogę posunąć się dalej w krytyce, bo ujawniłbym szczegóły dotyczące zakończenia. Poprzestanę na powtórzeniu raz jeszcze, że jestem rozczarowany. Wielka szkoda. Drugi tom otwierał tyle możliwości, ale autor nie umiał z nich skorzystać.