Brandon Sanderson
"Zaginiony metal"

Brandon Sanderson Zaginiony metal

Tajna organizacja Krąg wciąż nie została rozbita. Marasi zawzięcie tropi wszelkie ślady jej działalności. Postanawia zbadać podziemia Elendel, aby sprawdzić, czy Krąg nie używa ich do swoich nielegalnych przedsięwzięć. W przeszukiwaniu podziemi towarzyszy jej Wayne. Jej domysły okazują się słuszne. Trafiają na grupę przemytników broni pracujących dla Kręgu. Dochodzi do brutalnej walki.

Dzięki działaniom Marasi i Wayne'a udaje się zdobyć cenne informacje. Broń jest dostarczana do jednego z zewnętrznych miast, Bilming. Marasi dostaje zgodę zwierzchników na prowadzenie działań pod przykrywką w Bilming.

Wax poświęcił ostatnie lata rodzinie i polityce. Usiłuje załagodzić napięcia między Elendel a resztą Kotliny. Z marnym skutkiem. Wciąż ignoruje Harmonię, bo czuje się zdradzony i oszukany. Kiedy jednak dowiaduje się, jak potężna broń jest w posiadaniu Kręgu, zmienia swoje nastawienie. Cały świat jest w niebezpieczeństwie. Pomoc Harmonii, nawet niewielka, może uratować świat.

Początkowo historia mnie wciągnęła. Niestety, autor zrealizował swoje groźby, że będzie integrował różne uniwersa, które stworzył. Pojawiły się postacie z innych światów i innych historii. Nie dość, że ich nie kojarzyłem, to na dodatek zaburzyły istniejący porządek wymyślonego świata. Może i w głowie autora jest on nadal spójny, ale dla mnie stał sie on zbyt chaotyczny i nieuporządkowany. Stracił jakikolwiek sens. Po prostu nowa wizja uniwersum do mnie nie przemawia.

Sanderson stracił też talent do budowania napięcia wokół tajemnicy, którą bohaterowie muszą odkryć. W efekcie od pewnego momentu wszystko było zbyt jasne i oczywiste. Liczyłem na jakiś spektakularny zwrot fabularny, ale na próżno. We wcześniejszych powieściach najciekawsze było odkrywanie zagadek i sekretów świata, które autor oszczędnie ujawniał. Potem potrafił sprytnie wywrócić wszystko do góry nogami i ukazać świat w całkiem innym świetle. Niczego takiego teraz nie było.

Najgorsze było istotne zaburzenie proporcji między fabułą i akcją. Akcji było bardzo dużo, ale fabuły niewiele. Przez ile stron mogę czytać opisy kolejnych walk? Strasznie mnie to zmęczyło. Od połowy powieści niczego ciekawego już się nie spodziewałem i tylko chciałem jakoś dobrnąć do końca. Nadmiar starć i potyczek, z których bohaterowie obowiązkowo wychodzili cało, wyprał lekturę z emocji. Jasne, autor stawał na głowie, by jakoś uniknąć monotonii, ale rejestrowałem te zabiegi bez emocji. W końcu ile można wierzyć, że w czasie walki na śmierć i życie antagoniści będą się przerzucać dowcipnymi uwagami? Zamiast koncentrować się na przetrwaniu, skupiają się na dowcipnych sarkastycznych ripostach. Serio?

Autor poszukuje chyba nowego pomysłu na swoją twórczość. Bardzo długo byłem zachwycony jego powieściami. Szkoda, że od pewnego momentu coś zaczęło zgrzytać. Powieści robiły się coraz dłuższe, ale równocześnie coraz słabsze. Wiało  z nich nudą. Postacie stawały się irytujące. W tej powieści może i nie ma nudy, a postaci nie drażnią (z wyjątkiem Wayna, ale on tak ma), jednak brak tego czegoś, co sprawiało, że trudno było się oderwać od lektury. Brak emocji. Bez tej powieści cykl by się doskonale obył. Książka domyka pewne wątki, ale nie tego oczekiwałem. Czuję się zawiedziony.

2024-10-27

Site copyrights© 2024 by Karol Ginter