Brandon Sanderson
"Rytm wojny"

Brandon Sanderson Rytm wojny Brandon Sanderson Rytm wojny

Parshendi i ludzie toczą wojnę. Na razie sukcesami pochwalić mogą się wyłącznie Parshendi, którzy chcą, by nazywać ich pieśniarzami. Ludzie próbują odzyskać inicjatywę, ale z mizernymi efektami. Wprawdzie operacja, której celem było uratowanie mieszkańców wioski, z której pochodzi Kaladin, kończy się sukcesem, ale wydarzenie to nie ma wpływu na losy wojny. Za to w jej trakcie ujawniają się kolejni potężni Stopieni walczący po stronie pieśniarzy.

Kaladin nie radzi sobie kompletnie na polu bitwy. Dalinar decyduje się wycofać go z walki. Przygnębiony Kaladin szuka dla siebie nowej roli.

Shallan wciąż nie radzi sobie z samą sobą. Wprawdzie przestała chwilowo wymyślać dla siebie nowe osobowości, ale nie umie stawić czoła swojej przeszłości. Woli się okłamywać. Chwilowo ma przynajmniej zajęcie, bo wraz z Adolinem wyrusza z poselstwem do Cieniomorza, czyli świata sprenów, by zyskać ich wparcie.

Tymczasem pieśniarze opracowują plan zdobycia Urithiru. Dzięki pomocy zdradzieckiego Taravangiana wiedzą wszystko o swoich przeciwnikach. A Dalinar, choć nie ufa Taravangianowi, dopuszcza go do udziału w swoich planach. Nie zdaje sobie sprawy, że pieśniarze właśnie zastawili na niego pułapkę.

Już początkowa, bombastyczna, ale zupełnie bezsensowna z militarnego punktu widzenia operacja ratowania rodziny Kaladina i innych mieszkańców jego wioski, była zapowiedzią katastrofy, jaką jest ta część cyklu. Fabuła jest przewidywalna do bólu. Akcja sączy się ospale jak woda z zakręconego, ale nieszczelnego kranu. Wieje nudą. Fabuła nabiera rumieńców i pojawiają się zwroty akcji dopiero na 200 ostatnich stronach. Gdyby ktoś nakazał autorowi odchudzenie tych tomów o połowę, może by coś z tego wyszło. Niestety, Sanderson postawił sobie za punkt honoru, by zanudzić czytelnika na śmierć. Lekturę zacząłem wiele tygodni temu, ale nie dawałem rady. Przeczytałem po drodze dwie inne książki. Zmusiłem się do dokończenia lektury, ale kończę z tym cyklem. Szkoda życia.

Najgorsze, że prawie wszystkie postaci tu się nad sobą rozczulały: Kaladin, Shallan, Venli, Dalinar, Navani itd. Chyba jedynym wyjątkiem był Adolin. Właściwie to cały cykl powinien nazywać się "Saga o rozczulaniu się nad sobą". Są kreatywni w tym względzie. Jak ktoś szuka inspiracji do rozczulania się nad sobą, ten cykl będzie jak znalazł. I trzeba też przyznać autorowi, że naprawdę ma talent, jeśli chodzi o kreowanie irytujących postaci. Prawie wszyscy w tym tomie mnie drażnili swoim postępowaniem. Sanderson udowodnił, że potrafi obrzydzić czytelnikowi każdą postać, do której czuło się sympatię. Wystarczyło pozbawić ją rozumu i opisywać, jak miota się targana mało zrozumiałymi emocjami. Tylko po co w ogóle pisać o takiej bandzie nieudaczników? Przyznaję, że parę razy trzymałem kciuki, żeby wreszcie zginęli. Ale Sanderson to nie Martin. Nie można liczyć, że wyeliminuje kogokolwiek z kart cyklu.

Aż mnie korci, by dalej długo i boleśnie poniewierać słowami autora. W końcu tyle tu było absurdów, że materiału do krytyki jest na wiele stron. Ale co mi z tego przyjdzie? Stracę kolejne minuty z życia. A szkoda by było.

2022-02-04

Site copyrights© 2022 by Karol Ginter