Ten tom zawiera jedno opowiadanie więcej niż "Legion". Mimo wszystko przypomniałem sobie dwa wcześniejsze opowiadania. Wciąż uważam je za niezłe, choć miałbym drobne zastrzeżenia. Szczególnie do pomysłu fotografowania przeszłości. Trudno zrobić dobre zdjęcie w tłumie ludzi. Zawsze ktoś zasłoni nam widok. Tym bardziej, że w obiektywie nie widzimy ani tych ludzi, ani innych obiektów, które mogą zasłonić widok. Nie możemy więc ustawić obiektywu w optymalnym miejscu. A co, gdy do tego nie znamy dokładnej chwili, gdy obiekt pojawi się w obiektywie? Te uwagi mają znaczenie także w kontekście nowego opowiadania.
Niestety, ku mojemu rozczarowaniu, to nowe opowiadanie nie jest zbyt udane. Za dużo w nim potknięć logicznych, a w efekcie całość się wywraca. Poza tym, ma zanadto pesymistyczny i mroczny wydźwięk.
Dwa wcześniejsze opowiadania rozbudzały nadzieje na interesujący ciąg dalszy. Sugerowały istnienie wątków, które dopiero czekają na ich spisanie. Finałowe opowiadanie konfrontuje te nadzieje z rzeczywistością i efekt wypada mizernie. Nie ma tu ani błyskotliwych, nowatorskich pomysłów, ani nawet przyzwoitego rzemiosła pisarskiego.
Najgorsze, że opowiadanie wpisuje się w pewien trend dotyczący twórczości Sandersona. Jest ona coraz słabsza i testuje, jak bardzo można upaść z wyżyn, na których Sanderson błyszczał talentem.