Okładka książki atakuje potencjalnego czytelnika hasłami reklamowymi typu "najlepsza powieść fantasy", "najlepszy debiut" i wreszcie (tym razem to o autorze) "objawienie". Sam jestem tym w jakimś sensie zaskoczony, ale po lekturze w pełni podzielam te opinie. Być może dlatego, że nie miałem wielkich oczekiwań. Wybrałem tę książkę spośród innych wyłącznie dlatego, że nie jest częścią cyklu. Przynajmniej na razie, bo wcale nie wykluczam jego powstania. Pomimo pewnych obaw, byłbym zainteresowany kolejnymi tomami. Nie ma gwarancji, że byłyby równie dobre, ale autor ma moim zdaniem potencjał, więc być może nawet doszlifuje swój warsztat i wyjdzie mu coś lepszego.
Tytułowe Elantris to miasto magiczne. Zamieszkiwali je ludzie, którzy przeszli Shaod, czyli Przemianę. Mogło to spotkać każdego. Skóra stawała się srebrzysta, a włosy białe i lśniące. To były zewnętrzne oznaki Przemiany. Osoba, która przeszła Shaod mogła władać magią. Jej ciało było silniejsze. Rany goiły się szybciej. Nic dziwnego, że mieszkańców miasta uważano za bogów. Niestety, to już czas przeszły. Przed dziesięciu laty coś się wydarzyło i Elantarianie utracili swoje nadnaturalne moce. Magia przestała działać. Od tej chwili osoba, którą dotyka Shaod, traci włosy, a na jej ciele pojawiają się obrzydliwe, czarne plamy. Pozostaje wśród żywych, chociaż nie oddycha, a jej serce nie bije. Najgorszy jest jednak ból. Organizm się nie regeneruje, więc najdrobniejsze skaleczenie nieustannie boli. Jeszcze gorsze jest uczucie głodu, którego nie sposób zaspokoić, choć jedzenie nie jest potrzebne do przeżycia. Przemiana stała się przekleństwem, a Elantris miastem potępionych.
Książę Raoden z Arelonu był następcą tronu. Wiódł dostatnie życie, aktywnie angażując się w życie polityczne i intrygując przeciwko ojcu. Teraz jednak dotknęła go Przemiana i trafia do Elantris. W nowych okolicznościach, w mieście, w którym króluje przemoc i toczy się walka między rywalizującymi bandami, postanawia nie tylko na nowo zdefiniować swoje życie, ale również przywrócić świetność Elantris. To wymaga od niego rozwiązania zagadki wydarzeń sprzed dziesięciu lat.
Kiedy Raoden zostaje w tajemnicy odizolowany od świata w Elantris (król oficjalnie ogłasza śmierć syna), do Kae, stolicy Arelonu, przybywa Sarene. Sarene zawarła związek małżeński z Raodenem. Miał on scementować sojusz polityczny między Arelonem a Teod, skąd pochodzi Sarene. Intecyza zakładała, że małżeństwo wchodzi w życie natychmiast z chwilą jej podpisania, jeszcze przed ceremonią ślubną. Tym samym Sarene została wdową zanim jeszcze poznała pana młodego. Wymogi polityki sprawiają, że decyduje się pozostać w Arelonie. Angażuje się też wkrótce w intrygi skierowane przeciw królowi, które wcześniej inspirował Raoden. Okoliczności sprawiają jednak, że musi stanąć w obronie króla, kiedy Hrathen, wysłannik Imperium Fjordenu, podejmuje działania mające go obalić.
Hrathen przybywa do Arelonu z jasno zdefiniowaną misją: w ciągu trzech miesięcy musi nakłonić królestwo do przyjęcia religii Derethi i tym samym podporządkowania się Imperium Fjordenu. W przeciwnym wypadku dojdzie do brutalnej inwazji. To właśnie zagrożenie ze strony Imperium Fjordenu skłoniło Arelon i Teod do zawarcia sojuszu politycznego. Niegdyś ochronę przed zakusami Imperium stanowili mieszkańcy Elantris. Teraz jednak nie ma już magii, która mogłaby stawić czoła ekspansji Imperium. Hrathen chce uchronić Arelon przed rozlewem krwi. Jest przekonany o słuszności swych działań i skłonny posunąć się bardzo daleko, by założony cel osiągnąć. Wie, że w ciągu trzech miesięcy nie uda mu się nawrócić wszystkich mieszkańców. Wystarczy jednak, że nową religię przyjmą elity rządzące. Przekonuje więc do nowej religii na wszelkie możliwe sposoby. W grę wchodzi także przekupstwo i obietnice władzy.
Akcja koncentruje się wokół losów tych właśnie trzech osób: Raodena, Sarene i Hrathena. W moim odczuciu najsłabiej wypadł wątek Sarene. Ze względu na natrętną propagandę feminizmu i łatwość, z jaką bohaterka przekonuje konserwatywne elity dworskie do zaakceptowania emancypacyjnych idei. Widać wyraźnie, że autor nigdy nie spotkał się z kobietami o konserwatywnych poglądach, wobec czego do głowy mu nie przyszło, iż same kobiety mogą być przeszkodą na drodze do emancypacji.
Interesujący był wątek Hrathena. Postać niejednoznaczna, która ewoluuje. Być może autor nie osiągnął maestrii George'a Martina jeśli chodzi o konstruowanie intryg polityczno-dworskich, ale radzi sobie dość dobrze. Potrafi też czytelnika zaskoczyć, choć zdarza się, iż nie w pełni wykorzystuje potencjał, jaki dają mu jego własne pomysły.
Jednak za najciekawszy uznaję wątek Raodena, bo to on koncentruje się na tajemnicy Elantris. Bardzo interesująca koncepcja magii, intrygująca tajemnica upadku Elantris, a wreszcie optymistyczna wizja człowieka. To doskonały przepis, jak przyciągnąć uwagę czytelnika.
Najważniejszym atutem powieści jest wciągająca fabuła. Początkowo czytelnik powoli wprowadzany jest w realia. Stopniowo akcja nabiera tempa. W efekcie pod koniec nie sposób oderwać się od lektury. Zarwałem w ten sposób noc, bo chciałem się dowiedzieć, jak się to wszystko skończy. Zwroty akcji bywały niespodziewane i zaskakujące. Po prostu, świetna powieść. Już od dłuższego czasu nie czytałem tak dobrej książki fantasy.
Ponowna lektura nie zmieniła moich odczuć w stosunku do powieści. Napisałbym dokładnie to samo. Co najdziwniejsze, wczoraj też zarwałem noc, żeby tylko dobrnąć do końca. Po prostu, z poprzedniej lektury niewiele już pamiętałem, a fabuła jest tak świetnie skonstruowana, że trudno się od niej oderwać.