Niedaleko wybrzeży Antarktydy, u podnóża wulkanu Erebus, mieści się amerykańska stacja badawcza McMurdo. Efektem prowadzonych badań jest odkrycie ciągnącego się na setki kilometrów systemu jaskiń. Podczas eksploracji jaskiń odkryte zostają wykute w skale siedziby mieszkalne i artefakty pochodzące sprzed pięciu milionów lat. Tyle tylko, że w świetle nauki nie było jeszcze na Ziemi żadnych przodków człowieka.
Grupa ekspertów z całego świata ma zbadać system jaskiń. Nie wiedzą, jakie zagrożenia czają się na nich pod ziemią. Nie wiedzą nawet, że nie są pierwszą ekipą wysyłaną z taką misją. Poprzednia wyprawa zaginęła. Jaki będzie los tej misji?
Początkowo historia przypominała mi uwspółcześnioną wersję "Podróży do wnętrza Ziemi" Verne'a. Zapowiadała się bardzo obiecująco. Tyle tylko, że liczba nawiązań i cytatów rosła lawinowo. Autor garściami sięga po pomysły i schematy znane z literatury przygodowej i nie tylko. Dorzuca do tego własne pomysły i idee w ilościach przekraczających zdolność przyswajania rozumem. Coś na kształt swobodnego strumienia wyobraźni. Konstrukcja na tyle eklektyczna, że w moim odczuciu zawaliła się pod własnym ciężarem.
Przy tego typu literaturze trzeba zachować dystans, ale w tym przypadku zbyt często fabuła przekracza granice niemożliwego. Wiele pomysłów jest tak mocno naciąganych, że mimo całej ekwilibrystyki autora, by ich absurdalność nie raziła zanadto, nijak nie mogłem uznać ich za choćby prawdopodobne. Autor tak bardzo chciał stworzyć trzymającą w napięciu i wartką fabułę, że nie umiał pohamować wyobraźni. Czasami warto. Wystarczyłyby niewielkie korekty, a powstałaby bardzo dobra powieść przygodowa. No cóż, to tylko moje przemyślenia. Ktoś, kto nie ma kompulsywnego odruchu analizy, może uznać tę książkę za bardzo dobrą. To nie sarkazm, tylko skarga, że czasami wiedza i myślenie odbierają człowiekowi radość.