Conan właśnie przegrał ostatnie pieniądze. Dlatego chętnie podejmuje się tajemniczego zlecenia. Wie jedynie, że musi udać się do miasta Sicas w Akwilonii. Sicas jest miastem skorumpowanym i opanowanym przez gangi przestępców. Czekając na przybycie pracodawcy, Conan przygląda się lokalnym konfliktom i intrygom. W jego głowie rodzi się plan skorzystania z okazji i zdobycia dużego majątku.
Co autor, to inna wizja Conana. Tym razem jest to błyskotliwy intrygant. Szczerze mówiąc, niezbyt ten wizerunek pasuje do pierwowzoru Howarda. Mnie w każdym razie nie przekonał. Jednak jest to jeden z mniejszych mankamentów powieści. Problem polega na tym, że fabuła jakoś się nie klei. Błędy logiczne i absurdy mnożą się jak króliki. To trochę dziwne, bo autor inspiruje się pomysłami już sprawdzonymi w kulturze popularnej. Wzoruje się na "Sokole maltańskim" i "Straży przybocznej". Kiepsko mu jednak wychodzi przekucie tego na sensowną fabułę. Kompletnie nie umie wykorzystać potencjału tych pomysłów. Po raz kolejny powtarzam, że wtórność wybaczam, ale nudy już nie. A tu nic mnie nie zaintrygowało. Akcja toczy się ospale. Brak napięcia. Bohater snuje się bez sensu po kartach powieści. Nie wiadomo za bardzo, co go motywuje do działań. Tylko opisy - jak zwykle w powieściach o Conanie - barwne i plastyczne. Ale to za mało. Lektura była stratą czasu.