Tom drugi nieco odstaje poziomem od tego, co zaprezentowane zostało w tomie pierwszym. Może - nie pierwszy już raz - miałem zbyt wysokie oczekiwania? Zaledwie parę opowiadań zasługuje na uwagę.
Jak zawsze, Sheckley jest niezawodny i opowiadanie "Zwiadowca-minimum" wypadło doskonale. Tyle tylko, że było tak często publikowane, iż znam je prawie na pamięć. Nie umniejsza to jego wartości, ale z drugiej strony nie podnosi wartości tego tomu. W każdym razie, na tych, co nie czytali, a cenią humor w s-f, historia wzorcowego nieudacznika, który zostaje zatrudniony w roli kosmicznego zwiadowcy, z pewnością zrobi wrażenie.
Potem było ponad sto stron średnich tekstów (pomijam Aldissa, który jest kompletnie niestrawny) i wreszcie "Okna" Iana Watsona. To opowiadanie ma w sobie spory potencjał. Tajemnicze artefakty przywożone jako ozdoby z Marsa ujawniają nieoczekiwanie swoje prawdziwe możliwości. Aż żal, że pomysł ograniczył się do krótkiej formy.
"Gambit pionka" Zahna pamiętam z "Fantastyki". Opowiadanie zrobiło na mnie wówczas wrażenie. Po latach jego wartość jest może i dyskusyjna, ale w końcu cenię Zahna głownie za umiejętność tworzenia lekkostrawnej s-f. Intryga wydaje mi się obecnie dość naciągana, ale opowiadanie przeczytałem z przyjemnością. Obca cywilizacja wyszukuje w kosmosie potencjalnych wrogów, oceniając zagrożenie na podstawie sukcesów odnoszonych przez przedstawicieli różnych gatunków w grach planszowych. Brzmi, hmm... naiwnie? Ale Zahn udowadnia, że ma talent do prowadzenia zgrabnej narracji. Warto przeczytać.
Jedno z lepszych opowiadań w tym tomie to "Powolna rzeźba" Sturgeona. Tyle tylko, że niewiele w nim fantastyki, a fabuła to przede wszystkim historia spotkania mężczyzny po przejściach z kobietą po przejściach. Reszta to dodatki.
Miłośnikom teorii spiskowych spodoba się z pewnością "Jest tu ktoś z Utah?" Swanwicka. Też podejrzewam, że z telewizją jest coś nie tak i na wszelki wypadek jej nie oglądam. Czy skończę tak, jak główny bohater?
"Nowy człowiek" Weinera to humorystyczna wizja inwazji nieco podobnej do tej z filmowej "Inwazji porywaczy ciał". Tyle tylko, że niekoniecznie ta forma inwazji byłaby odbierana przez wszystkich negatywnie.
To było ostatnie warte uwagi opowiadanie. Lektura kolejnych była tylko stratą czasu. Albo te opowiadania już znałem i nisko oceniałem, albo dopiero poznałem, ale nie uważam, że moje życie byłoby uboższe, gdybym darował sobie ich lekturę.
Na koniec wydawca zafundował nam trochę przemyśleń na temat s-f. Zupełnie nie zgadzam się z wyrażonymi tam poglądami na temat początków gatunku i wytyczania jego ram. To jedynie subiektywne opinie Wojciecha Sedeńki, do których ma prawo, ale za którymi nie stoi rzeczowa argumentacja. Wolę stanowisko George'a R.R. Martina. W końcu jest zbieżne z moimi przemyśleniami. A - jak wiadomo - nie ma nic przyjemniejszego, niż utwierdzać się we własnych przekonaniach (dla mniej zorientowanych, którym mogłoby to umknąć: to była autoironia). Poza tym, Martin może być dla mnie autorytetem, bo zasłużył na to swoim dorobkiem literackim, a żeby się dowiedzieć kto to taki ten Sedeńko, musiałem poszperać w Internecie. |