W ramach nowego zlecenia Gideon Crew ma ukraść stronę z Księgi z Kells. Zadanie wydaje się wręcz niemożliwe do wykonania, bo zabytek ten jest chroniony wieloma najnowocześniejszymi zabezpieczeniami. Jednak Gideon to w końcu bardzo utalentowany złodziej. Zimna krew, spryt i tupet nie raz już pozwoliły mu odnieść sukces. Tym razem kradzież to wstęp do wielkiej przygody na Morzu Karaibskim, gdzie znajdować ma się cudowne lekarstwo na wszystkie dolegliwości ludzkiego ciała.
Początkowo historia zapowiadała się na dobrą powieść awanturniczo-przygodową. Niestety, od momentu, gdy akcja przeniosła się na Morze Karaibskie, zaczęło być coraz gorzej. Zamiast "mało prawdopodobne" najpierw pojawiło się "nieprawdopodobne", a potem zagościło "niemożliwe". Fabuła zdryfowała w stronę czystej wody fantazji. Być może nie powinno mi to przeszkadzać, bo przecież lubię fantastykę, ale to chyba kwestia nastawienia. Odniosłem wrażenie, że autorzy za bardzo inspirowali się literaturą tworzoną np. przez Rollinsa. Tymczasem zawsze wysoko ceniłem Prestona i Child'a wtedy, gdy umieli zachować umiar i pozostać na gruncie logiki, rozumu i nauki. A przynajmniej nie zapuszczali się tak beztrosko w dzicz mitów i legend.
W przypadku tej powieści nie rozumiem nawet motywacji bohaterów. Wydają się odarci z wszelkiej wiarygodności psychologicznej i obsadzeni w komiksowych rolach. Czy może w rolach niczym z hollywoodzkich superprodukcji... Może wychodzą w ten sposób na jaw filmowe fascynacje autorów? Ech, pociągnąłbym tę analizę, ale musiałbym zbyt wiele zdradzić z fabuły.
No cóż, to było rozczarowanie. A początek był taki dobry...