Kiedy w recenzji "Tańca śmierci" śmierci napisałem, że oczekuję po autorach czegoś więcej, nie miałem na myśli kolejnego podejścia do tego samego tematu. Tymczasem autorzy ponownie wrócili do wątku brata agenta Pendergasta, Diogenesa. W pełni rozumiem chęć poprawy. Rzekoma superzbrodnia okazała się ... kradzieżą garści świecidełek. Wiem, że niektórych takie świecidełka mocno rajcują, ale mi są one obojętne. Gdyby więc Diogenes ukradł wszystkie diamenty na świecie, to do miana superzbrodniarza nadal byłoby mu daleko. Nawet gdyby zrobił z tymi diamentami to samo, co z diamentami skradzionymi z Muzeum Historii Naturalnej, czyli rozbił je na drobny pył. Mam wrażenie, że "Księga umarłych" miała zrehabilitować Diogenesa. To takie przeprosiny wobec czytelników: "Kochani czytelnicy, nie wyszło nam w "Tańcu śmierci" i wypadliśmy cokolwiek śmiesznie charakteryzując złodzieja diamentów jako geniusza zbrodni zagrażającego ludzkości. Tym razem obiecujemy, że będzie lepiej. Diogenes zrobi coś naprawdę paskudnego." Problem w tym, że autorom znowu nie wyszło. Powstało coś a'la "Pinky i Mózg". Szkoda tylko, że nie było śmiesznie. Oby autorom nie przyszło do głowy, aby po raz kolejny podjąć próbę rehabilitacji Diogenesa.
Dość może tego sarkazmu. Autorzy są wyraźnie w kiepskiej formie. Nie chce mi się nawet wyliczać niedorzeczności, których się dopuścili. W każdym razie nie wszystkich. O ile jeszcze wątek uwalniania agenta Pendergasta wypadł nieźle, o tyle wątek muzealny i wykorzystanie motywu klątwy mumii było zdecydowanie poniżej poziomu prezentowanego przez autorów dotychczas. Swoją drogą ile razy można rozgrywać motyw uroczystego otwarcia wystawy, w trakcie którego dochodzi do zbrodni? Pomysł, że przy takiej okazji kilkuset gości można zamknąć jak sardynki w puszce w pomieszczeniach, do których prowadzą jedne i do tego stalowe drzwi, to przykład, jak licentia poetica dokonuje gwałtu na rzeczywistości. A gdzie przepisy przeciwpożarowe? A jak sobie pomyślę, że geniusz zbrodni też się tam zamyka... Nic, tylko po wszystkim zaczekać, aż grzecznie podejdzie to drzwi. O ile w swoim genialnym planie przewidział, jak ujść z życiem z miejsca wypełnionego jakimiś trzema setkami szaleńców, którzy mają ochotę porozrywać się nawzajem na strzępy.
Dobra, nie będę kopał leżącego. Może kolejna książka wyjdzie im lepiej. A poza tym, gdyby tę książkę napisał kto inny, pewnie bym się tak nie pastwił. Douglas Preston i Lincoln Child zdążyli mnie jednak przyzwyczaić do bardzo dobrej jakości. Teraz się to na nich mści. |