Hela, Marek i Staszek nadal prowadzą poszukiwania. I to tyle na temat fabuły drugiego tomu. Akcji starczyłoby raptem na kilkanaście stron. Większość pozostałych stron wypełniają jałowe dyskusje bohaterów. Sprawnie napisane, ale nic nie wnoszące. W końcu ile razy można powtarzać mantrę Marka: "I tak się nie uda" lub zgodny chór Marka i Staszka: "Jesteśmy nieudacznikami". Odwołam się tu do starego skeczu Monty Pythona i parafrazując go zapytam: skoro są tacy nijacy i beznadziejni, to po co zajmować się ich losami? Kiedy do tego dorzucę anachroniczne i infantylne, ale niestety reprezentatywne dla sporej części Polaków, wyobrażenia Staszka na temat patriotyzmu, to zastanawiam się, co właściwie autor chce przekazać czytelnikowi? Chce dowieść, że jesteśmy narodem nieudaczników? Że skoro nie giniemy dla ojczyzny, jak wprawdzie romantycznie, ale głupio ginęli przedstawiciele szlachty w XIX wieku, to nie jesteśmy patriotami? Tragedia Polaków polega właśnie na tym, że mamy skłonność do gloryfikowania tych, którzy zginęli dla ojczyzny (nawet zupełnie bezsensownie, jak walczący między sobą powstańcy styczniowi), a zapominamy o tych, którzy żyli dla swojej ojczyzny i położyli ogromne zasługi na polu gospodarki, nauki, czy kultury. Kwestia ta mnie bulwersuje, bo nawet najnowsze wydarzenia udowodniły, że chętnie budujemy mity narodowe wokół klęsk, a zupełnie nie potrafimy wokół sukcesów. U nas każdy sukces zaraz jest podejrzany i trąci szwindlem. Tylko potem zastanawiamy się, czemu do rangi symboli urosły zburzenie muru berlińskiego, czy czeska aksamitna rewolucja, a nie zasługi "Solidarności" i dlaczego świat nas nie docenia.
Zamknę jednak ten wątek, bo choć mnie poruszył, to jednak nie on ostatecznie zniechęcił mnie do powieści. Tym, co zirytowało mnie dużo bardziej, było manipulowanie historią. Dopuszczam drobne modyfikacje. Zgodziłbym się, gdyby autor stworzył rzeczywistość równoległą, jako efekt pojawienia się naszych bohaterów w przeszłości. Wszystko to mogłoby być interesujące. Jednak kiedy przekłamuje fakty w sposób tak jaskrawy, jak w przypadku opisu dziejów Gotlandii w XIV-XV wieku, to mnie to razi. Można się powoływać na licentia poetica, ale nawet wówczas wskazane byłoby jakieś uzasadnienie takich manipulacji historią. Nie ma go, bo chociaż autor ma do dyspozycji tak szerokie spektrum możliwości, jakie daje koncepcja podróży w czasie, nawet nie stara się przekonać czytelnika do swojej wizji historii. Trudno, dalszą lekturę cyklu już sobie podaruję. Akcji brak, fabuła kręci się wokół pomysłów z pierwszego tomu, a do tego kuriozalne pomysły historyczne, to chyba wystarczy, by mieć dość. |