Początek XIX wieku. Trwa wojna w Hiszpanii. Wojska napoleońskie oblegają Kadyks. Miasta nie sposób zdobyć szturmem. Francuzi ograniczają się zatem do blokady i bombardowań. Tyle tylko, że artyleria francuska ma za mały zasięg, by wyrządzić w mieście poważniejsze szkody. Dowodzący artylerią kapitan Desfosseux eksperymentuje, jak zwiększyć zasięg ostrzału. Ma problem z przekonaniem zwierzchników do swoich pomysłów.
Komisarz Rogelio Tizon prowadzi śledztwo w sprawie brutalnych morderstw młodych kobiet w Kadyksie. Zauważa pewną prawidłowość. Zbrodnie popełniane są w pobliżu miejsc, gdzie trafiły francuskie pociski. Swoimi spostrzeżeniami na temat morderstw dzieli się z profesorem Barullem, z którym regularnie grywa w szachy. Profesor zostaje jego nieformalnym konsultantem podczas trwającego śledztwa.
Gregorio Fumagal zajmuje się preparowaniem zwierząt. W rzeczywistości jest agentem Francuzów w Kadyksie. Zbiera informacje na temat skuteczności francuskiego ostrzału i przekazuje je wojskom napoleońskim. Wierzy w rewolucję i zmiany społeczne, które przynieśli ze sobą Francuzi. Nienawidzi skostniałego społeczeństwa stanowego, które wciąż funkcjonuje na tych obszarach Hiszpanii, których nie udało się podbić Napoleonowi.
Przedstawicielką warstwy uprzywilejowanej jest Lolita Palma. Jest głową znaczącej rodziny kupieckiej. Jej interesy cierpią z powodu wojny. Dlatego daje się namówić na inwestycję w statek korsarski. W tych trudnych czasach każdy sposób powiększenia majątku jest dobry. Kapitanem jej statku korsarskiego zostaje Pepe Lobo.
Lektura była stratą czasu. Książka jest bardzo długa i równocześnie przeraźliwie nudna. Tymczasem punkt wyjścia fabuły wydawał się niezwykle interesujący. Problem polega na tym, że w powieści prawie nie ma akcji. Tempo wydarzeń przypomina swoją dynamiką kapanie wody z nieszczelnego kranu. Ot, raz na jakiś czas, sporadycznie coś się wydarzy. Przeważnie nic się nie dzieje. Autor koncentruje się na budowaniu postaci, odtwarzaniu realiów i oddawaniu atmosfery panującej w oblężonym mieście. Owszem, jak zawsze, posługuje się pięknym językiem, ale od beletrystyki oczekuję przede wszystkim ciekawej intrygi i wartkiej akcji. Tego w powieści nie ma.
Dawno już nie czytałem książki równie pesymistycznej w wymowie. Jeszcze trochę, a wpadłbym w ciężką depresję, choć pierwsze jej oznaki chyba już obserwuję. A jakby tego było mało, autor w końcówce bezwzględnie pożegnał się z rozumem i wkroczył na grząski grunt fantastyki. Specjalnie zaznaczyłem, że grząski, bo w moim mniemaniu się pogrążył. Przy akompaniamencie głośnych fanfar wkroczyły na scenę absurd i surrealizm. Od tego momentu zagościł na mojej twarzy grymas wywołany zdegustowaniem. Trochę mi towarzyszył - jak napisałem, wydarzenia toczą się niezwykle ospale - zatem podejrzewam, że porobiły mi się dodatkowe zmarszczki mimiczne. A coś takiego trudno wybaczyć.