Kiedy wyjeżdżałem służbowo do Anglii,
musiałem zaopatrzyć się na wszelki wypadek
w odpowiednią ilość książek. Wyjazd
był okazją, by przeczytać wreszcie "Niewinnego"
Cobena. Kupiłem go wcześniej, lecz nie
znajdowałem czasu na lekturę. Ale musiałem
zabrać ze sobą jeszcze jakiś tytuł.
Słusznie podejrzewałem, że Cobena przeczytam
szybko. Nie chciałem brać kolejnego
Cobena (jeszcze zostało mi kilka innych
jego tytułów do przeczytania). Wiadomo,
iż w nadmiarze wszystko szkodzi. Nie
mogłem zabrać niczego z fantasy, bo
akurat pod ręką miałem same kolejne
tomy cykli. Ryzyko zabierania ich ze
sobą polegało na tym, że w pamięci zatarły
się już szczegóły poprzednich tomów.
Czasami trzeba byłoby więc po nie sięgać.
Uznałem zatem, iż dobrym wyborem będzie
jakaś sensacja. Długo przeglądałem tytuły
w księgarni, zanim wreszcie zdecydowałem
się na Pearsona.
Policjant z wydziału zabójstw w Seattle,
Lou Boldt, zostaje wysłany na miejsce
pożaru. Palący się z niespotykaną
intensywnością ogień pochłonął dom.
W pożarze zginęła kobieta. Steven
Garman, inspektor pożarowy, informuje
Boldta, że wcześniej w Seattle spłonęło
kilka budynków przeznaczonych do rozbiórki.
Cechą wspólną tych pożarów była niezwykła
intensywność ognia. Środek użyty do
podpalenia pozostawał zagadką. Garman
uznał, że najwyraźniej ktoś testował,
jak ten środek stosować i jakie daje
on efekty, zanim przystąpił do zabijania
ludzi przy jego pomocy. Co więcej,
przed pożarem, w którym zginęła kobieta,
Garman otrzymał anonim. Zlekceważył
go, ale przypomniał sobie o nim po
pożarze. Anonimowy list sugerował,
że to dopiero początek. Miały być
kolejne ofiary.
Lou Boldt i jego współpracownicy
zaczynają żmudną, detektywistyczną
robotę. Trzeba ustalić, jaki środek
wykorzystywano do wywołania pożaru
i przeanalizować wszelkie ślady. Trzeba
sporządzić portret psychologiczny
podpalacza. Trzeba też wyjaśnić, co
to ma wspólnego z Garmanem, który
otrzymuje anonimowe ostrzeżenia. A
wszystko trzeba zrobić szybko, bo
morderca nie próżnuje. Na cel bierze
zresztą także tropiących go policjantów.
Zupełnym przypadkiem w sprawę zostaje
wplątany Ben. Ten maltretowany przez
ojczyma chłopiec pomaga wróżce, dostarczając
jej drobiazgowych informacji o klientach
na podstawie tego, co wypatrzy w ich
samochodach. Jego nadmierna ciekawość
sprawia, że jest świadkiem zdarzenia,
które zmieni jego życie. Zdobyte w
ten sposób informacje okażą się jednak
bardzo pomocne dla policji.
Mam mieszane uczucia po lekturze
tej powieści. Nie wciągnęła mnie tak,
jak przeczytana tuż wcześniej powieść
Cobena. Miejscami mnie nawet nużyła.
Nie znaczy to bynajmniej, że była
zła. Nawet kiedy czasami zastanawiałem
się, po co autorowi epizody niezwiązane
bezpośrednio z akcją, okazywały się
one istotne. W pewnym sensie książka
ta jest chyba bardziej bliska realiom,
niż wiele innych. Odpowiedzi na pytania
stawiane w śledztwie bohaterowie znajdują
czasami zupełnie przypadkowo. Inspiracja
przychodzi nieoczekiwanie. Z kolei
życie osobiste rozprasza bohaterów.
Jak tu skoncentrować się na śledztwie,
kiedy ma się problemy rodzinne? Ciężko
też zachować profesjonalne podejście
do sprawy, kiedy zaangażujemy się
emocjonalnie. A wreszcie rola uprzedzeń.
Łatwo przecież zlekceważyć wróżkę.
Epizod, w którym policyjna psycholog
próbuje wywieść w pole wróżkę, jest
bardzo dobry. Wróżka może nie ma dyplomu,
ale na odczytywaniu ludzkich emocji
musi się znać. Jak inaczej mogłaby
żerować na łatwowierności? Doceniam
wszystkie te zabiegi autora. Tyle
tylko, że i tak wolę Cobena. I może
chodzi właśnie o ten punkt odniesienia.
Gdyby był inny, inna byłaby ocena.
A tak pozostaje stwierdzić, że jest
to interesująca książka, ale nie przeczytamy
jej na bezdechu, jak Cobena. Pozostawia
też po sobie parę pytań i wątpliwości
odnośnie konstrukcji fabuły oraz logiki
wydarzeń. Parę to wprawdzie niedużo,
ale zawsze to lekki dysonans. |