Planeta wyglądała obiecująco z punktu widzenia przyszłej kolonizacji, ale Thssthfok musi porzucić jej badanie i wracać pilnie na ojczystą planetę, Pakhome. Wybuch supernowych w jądrze galaktyki diametralnie zmienia sytuację. Pakowie muszą uciekać przed zagładą.
Thssthfok jest protektorem, a protektorzy muszą troszczyć się o los rodziny, a przede wszystkim o reproduktorów. Bez reproduktorów rodzina zginie, a Thssthfok straci sens życia.
Pakowie są niezwykle inteligentną, a przy tym agresywną, brutalną i destrukcyjną rasą. Trasa ich lotu przez kosmos to nieustanne pasmo najazdów. Kolejne planety padają ich łupem, są plądrowane i niszczone.
Thssthfok ma pecha. Podczas grabieży jednej z planet jego statek zostaje zestrzelony. Porzucony przez resztą rodziny na pastwę losu, postanawia znaleźć sposób na wydostanie się z planety. Tyranizuje mieszkańców planety i inspiruje przyśpieszony rozwój technologiczny.
Destrukcję sianą w galaktyce przez Paków dostrzegają Gw'oth. Gw'oth nie są świadomi, że byli o krok o zagłady już wcześniej. Rozwijali się zbyt szybko, jak na standardy galaktyki, co przeraziło lalkarzy. Lalkarze skłonni byli zniszczyć całą cywilizację, by zlikwidować najmniejszy cień zagrożenia.
Gw'oth zwracają się o pomoc do mieszkańców Nowej Terry. Kiedy Sigmund Ausfaller, który od paru lat mieszka na Nowej Terze, dowiaduje się o zagrożeniu, postanawia je zbadać. Wnioski są przerażające. Flota światów, Nowa Terra i świat Gw'oth znajdują się na trasie, którą przemieszczają się Pakowie. To oznacza, że zbliża się zagłada. Trzeba znaleźć sposób, by jej uniknąć.
Gw'oth, ludzie i lalkarze współpracują, ale nie ufają sobie nawzajem. Czy uda im się mimo tego powstrzymać Paków?
Bardzo sprawnie napisana powieść. To science-fiction w starym stylu, gdzie jeszcze jest odrobina "science", a nie tylko "fiction". Cenię autorów za kreatywność, bo to ona jest największym atutem książki. Napięcie buduje niepewność, co takiego autorzy wymyślą, by pokierować fabułę w nowym kierunku.
Zawsze mam większą trudność z wypunktowaniem mocnych stron powieści, niż z krytykowaniem wad. Taka chyba moja natura. Powieść po prostu świetnie się czytało i tyle. Kiedy fabuła wciąga, mogę zanurzyć się w narracji i ją kontemplować, a wtedy analityczna część mojego umysłu pozostaje uśpiona. Myśli nie błądzą szukając słabych stron powieści, tylko starają się przewidzieć, co będzie dalej. A to jest dość trudne. No może poza wątkiem uwięzionego przez Sigmunda Thssthfoka, który był przewidywalny do bólu. Wiem, że wątek ten był potrzebny, by budować dodatkowe napięcie, ale był niewiarygodny. Trudno uwierzyć, że taki paranoik jak Sigmund byłby aż tak niekompetentny. Nie chcę tej myśli rozwijać i wchodzić w szczegóły, ale nawet przeciętny policjant by to lepiej rozegrał, niż Sigmund. Trochę mnie to irytowało.
Jeszcze może na koniec małe zdziwienie. Tłumaczka ta sama, ale inaczej przetłumaczyła niektóre nazwy i określenia (np. w poprzednim tomie byli "Outsiderzy", a w tym "Zewnętrzni"). Jak tak można? Przecież to dezorientuje czytelnika.