Afera z naszyjnikiem

Popiersie Marii Antoniny

Pewnego letniego dnia 1785 roku królowa Francji, Maria Antonina, otrzymała list od żydowskich jubilerów, Böhmera i Bassenge, w którym dziękowali jej oni za nabycie kosztownego klejnotu. Królową list nieco zdziwił, gdyż niczego od nich nie kupiła, ale sprawa ta nie przyciągnęła jej uwagi. Jednak jakiś tydzień później owi Żydzi zaczęli uskarżać się, iż nie otrzymali obiecanej im pierwszej raty za diamentowy naszyjnik. Maria Antonina była zdziwiona. Jaki diamentowy naszyjnik? Tym razem królowa postanowiła sprawę wyjaśnić i kazała Böhmerowi stawić się 9 sierpnia przed jej obliczem. Jubiler posłusznie przybył w wyznaczonym terminie. Historia, którą opowiedział, zupełnie wytrąciła królową z równowagi. Z opowieści wynikało, iż zaufana przyjaciółka królowej, hrabina Valois, oświadczyła jubilerom, że Maria Antonina pragnie nabyć w tajemnicy piękny naszyjnik, który powstał jeszcze za panowania Ludwika XV z myślą o faworycie króla, pani du Barry. Naszyjnik składał się z 650 oprawionych w złoto diamentów i wart był fortunę: 1 600 000 liwrów. Żydzi włożyli w jego wykonanie majątek, który pozostawał zamrożony, gdyż do sprzedaży nie doszło wobec śmierci Ludwika XV. Oszczędny Ludwik XVI nie zamierzał bowiem wydawać tak ogromnej sumy na jakieś świecidełka. Zainteresowanie naszyjnikiem wykazywała za to Maria Antonina. Czy można się zatem dziwić, że jubilerów ucieszyła wiadomość, iż zamierza ona potajemnie nabyć ten klejnot? Pośrednikiem miał być kardynał de Rohan, któremu naszyjnik przesłano.

Maria Antonina

Maria Antonina, wysłuchawszy tej opowieści, nie kryła zdumienia. Wśród jej licznych faworyt nie było żadnej o nazwisku Valois. A z pewnością nigdy nie uczyniłaby swoim pośrednikiem kardynała de Rohan, którego nie cierpiała. Niechęć do jego osoby wpoiła jej matka, cesarzowa Maria Teresa. Kardynał był bowiem w swoim czasie ambasadorem francuskim w Wiedniu. To, że poziomem umysłowym nie dorastał do tego stanowiska i kompletnie nie nadawał się na dyplomatę, uszłoby mu może jeszcze w oczach cesarzowej, ale to, że będąc kapłanem prowadził rozrzutny, frywolny i światowy tryb życia, już nie. W Wiedniu panowała inna obyczajowość niż we Francji, choć była ona raczej narzucana odgórnie przez władczynię, niż wynikała z przekonań jej poddanych. Nic dziwnego, iż Ludwik de Rohan, późniejszy kardynał, zyskał nawet pewną popularność. To jeszcze bardziej rozsierdziło Marię Teresę. Duchowny siejący takie zgorszenie! Nie dziwmy jej się zanadto. Trudno oczekiwać wyrozumiałości dla duchownego, który wozi ze sobą prostytutki przebrane za księży. Kanclerz Kaunitz szydził nawet z ówczesnego dyplomaty złośliwie: "Nie wiedziałem, że we Francji kobiety mogą być duchownymi."

Maria Teresa zasypywała zatem córkę listami pełnymi krytyki Ludwika de Rohan, które odniosły pożądany skutek. Maria Antonina doprowadziła do odwołania de Rohana z Wiednia. Teraz, usłyszawszy niewiarygodną dla siebie historię, wpadła w złość. Przede wszystkim poleciła jubilerowi spisać całą tę historię, aby przedstawić ją królowi. Zagniewana, zażądała aresztowania kardynała. Ludwik XVI uległ jej prośbom. Królowa nie była świadoma, że wyrządzi sobie tym samym ogromną szkodę. Fatalna reputacja, na którą pracowała przez lata, teraz miała się zemścić. Gdyby sprawę załatwiono po cichu, jak chciał tego król, nie byłoby całej afery z naszyjnikiem, która w złym świetle ukazała przede wszystkim małżonkę Ludwika XVI. Maria Antonina chciała jednak zemsty.

15 sierpnia, w dniu święta Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, kardynał de Rohan został publicznie aresztowany. Aresztowanie wywarło fatalne wrażenie, gdyż kardynał, ubrany w sutannę, przygotowywał się właśnie do odprawienia mszy. Tym sposobem wybuchł skandal z naszyjnikiem.

W następnych miesiącach przeprowadzono śledztwo, które wykazało, że w całej tej sprawie kardynał był również ofiarą. Nie intrygował bynajmniej przeciw królowej, lecz sądził, iż działał dla jej dobra. Natomiast niewątpliwie zgrzeszył ogromną naiwnością. Za całą sprawą stała bowiem owa tajemnicza hrabina Valois, wmawiająca wszystkim, że jest przyjaciółką Marii Antoniny. Kim była? Zacznijmy od tego, iż nie była hrabiną, choć faktycznie wywodziła się z rodu Walezjuszy - pochodziła z linii jednego z bękartów króla Henryka II. Po śmierci ojca została wychowana przez markizę de Boulainvilliers, a następnie przeznaczona do życia zakonnego. Jednak nie zamierzała spędzić reszty życia w klasztornych murach. Uciekła. Nie miała grosza przy duszy, ale za to miała urodę. Wkrótce poślubiła oficera żandarmerii nazwiskiem La Motte. Odtąd kazała się tytułować hrabina Valois de La Motte, choć jej małżonek nie miał bynajmniej praw do takiego tytułu. W charakterze "hrabiny" nie leżało spokojne życie w domowym zaciszu. Marzyło jej się światowe życie. Zamieszkała z mężem w Paryżu, gdzie wykorzystała swój talent do oszustwa. Wyciągała pieniądze od lichwiarzy, mamiąc ich opowieściami o wielkim majątku na prowincji. Zaczęła też tworzyć swą legendę przyjaciółki królowej, co sprawiło, że zaczęto zabiegać o jej przychylność. Legendę tę wykorzystała zręcznie wobec poznanego dzięki markizie de Boulainvilliers kardynała de Rohana. Ów lekkomyślny książę Kościoła marzył o tym, by wkraść się w łaski królowej. "Hrabina" postanowiła to zręcznie wykorzystać. Wmówiła kardynałowi, że jest nie tylko przyjaciółką, ale również kochanką królowej. Naiwny de Rohan uwierzył, co nie powinno dziwić wobec fatalnej reputacji małżonki Ludwika XVI. Kardynał zaczął obsypywać "hrabinę" podarunkami, by przy jej pośrednictwie zjednać sobie Marię Antoninę. Oczywiście pani La Motte była w pełni świadoma, iż nie uda się go zwodzić w nieskończoność bez wykazania się jakimś sukcesem. Książę Kościoła musiał uzyskać jakiś dowód sympatii królowej. Jej sekretarz, a zarazem kochanek (małżeństwo La Motte dorobiło się całego dworu) spreparował wobec tego fałszywy list od królowej do kardynała. De Rohan był wniebowzięty. No ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kardynał zażądał spotkania z królową. Pani La Motte zaaranżowała zatem nocną schadzkę w ogrodach Palais-Royal. Tyle tylko, że nie z królową. "Hrabia" La Motte wyszukał wśród panien lekkich obyczajów młodziutką Nicole, która wykazywała pewne podobieństwo do królowej. Nocne spotkanie było krótkie. Nicole wypowiedziała jedynie kilka zdań, których ją wyuczono a już schadzkę przerwano, rzekomo z obawy przed nadejściem brata króla. Kardynał był jednak zadowolony. Miał nocną schadzkę z Marią Antoniną! Rozbudziło to w nim nadzieję nie tylko na jej protekcję, ale i na nawiązanie bardziej intymnych stosunków z królową. La Motte też triumfowała. Zadowolony de Rohan chętnie spełniał jej finansowe zachcianki, wierząc, iż tego oczekuje Maria Antonina.

W czasie gdy "hrabina" wodziła za nos kardynała, jej sława przyjaciółki królowej dotarła do dwóch żydowskich jubilerów, którzy zamrozili majątek w diamentowym naszyjniku. Przyszło im do głowy, że warto spróbować jej pośrednictwa. Będąc tak blisko z Marią Antoniną może nakłoni ją do nabycia klejnotu? Jubilerzy nie mieli pojęcia, że trafili do oszustki, której właśnie podsunęli pomysł na największe oszustwo w jej karierze. La Motte poinformowała kardynała o nowym życzeniu małżonki Ludwika XVI: chce nabyć w tajemnicy diamentowy naszyjnik, a na pośrednika wybrała właśnie de Rohana. 29 stycznia 1785 roku łatwowierny książę Kościoła zawarł umowę z jubilerami, przewidującą, że suma 1 600 000 liwrów zostanie spłacona w ciągu dwóch lat w czterech ratach co sześć miesięcy. Pierwsza rata miała zostać wypłacona 1 sierpnia. 1 lutego klejnot został dostarczony kardynałowi, który oddał go z kolei oszustce, by przy jej pośrednictwie przekazać go królowej.

Nigdy więcej nie widziano już tego naszyjnika. Oszuści pocięli go na kawałki, by tym łatwiej je sprzedać. Wydawałoby się, iż "hrabia" i "hrabina" przezornie znikną z Paryża, ale nic bardziej mylnego. Dom państwa La Motte stał się centrum towarzyskim. Małżonkowie chełpili się bogactwem i wyprawiali kosztowne uczty. Do czasu jednak. Nadszedł termin spłaty pierwszej raty, a jubilerzy nie dostali pieniędzy. Udali się zatem do królowej na skargę. A to, jak pamiętamy, doprowadziło do uwięzienia kardynała. W ślad za nim ujęto też panią La Motte, ale już jej małżonkowi udało się zbiec z resztkami naszyjnika do Londynu. Proces odbywał się przed parlamentem, czyli sądem paryskim. Trwał kilka miesięcy. W tym czasie ujawniła się powszechna niechęć ludu do królowej. Oni cierpieli nędzę, a ich władczyni pławiła się w bogactwie, szukała coraz to nowych rozrywek i skłonna byłaby zapewne wydać taką ogromna sumę na jakiś naszyjnik. Maria Antonina zrobiła bowiem poważny błąd: zlekceważyła opinie innych na swój temat. Nie zwracała uwagi na fakt, że pogoń za rozrywkami oraz otaczanie się gronem przyjaciół i przyjaciółek przyczyniały się do powstawania plotek. Plotki te zaczęły żyć własnym życiem. W powszechnej opinii była więc jedną z najbardziej wyuzdanych osób w dziejach Francji. Dlatego usprawiedliwienia kardynała, że uczynił to wszystko po to, by się z nią przespać, przyjęto ze zrozumieniem. Wszyscy widzieli w nim osobę prześladowaną. Co gorsza, plotka głosiła, że królowa naprawdę zleciła mu nabycie naszyjnika, lecz teraz chciała się wyłgać.

31 maja 1786 roku zapadł wyrok uniewinniający kardynała. To była wielka klęska królowej. Nie potępiono w żaden sposób księcia Kościoła, którego intencje i postępowanie godziły w autorytet władczyni. Kardynał za to aż do rewolucji spłacał skradziony naszyjnik. Natomiast odpowiedzialnością za całą aferę sąd obarczył Joannę La Motte, którą skazano na chłostę, napiętnowanie literą V (voleuse - złodziejka) i dożywotnie więzienie. Kara chłosty i napiętnowania została wykonana, choć w chwili piętnowania pani La Motte szarpnęła się i V wypalono jej nie na ramieniu, lecz na piersi. Rzekoma hrabina nie spędziła jednak reszty życia w lochach. Ktoś pomógł jej w ucieczce i udała się za mężem do Wielkiej Brytanii. Stamtąd obrzucała królową kalumniami w swych pornograficznych paszkwilach. Twierdziła też, że naszyjnik trafił do rąk Marii Antoniny.

Największą przegraną afery z naszyjnikiem była królowa. Nikt nie stanął w obronie jej czci. Wiele to mówiło o nastrojach społecznych. Władzy monarszej już nie szanowano. Do rewolucji pozostały już tylko trzy lata. Cała ta historia miała ponury epilog właśnie w jej trakcie. Gdy Maria Antonina stanęła przed sądem rewolucyjnym, którego wyrok łatwy był do odgadnięcia, oskarżono ją także o to, jakoby sama kolportowała o sobie pornograficzne pamflety autorstwa pani La Motte i innych oszczerców...

Site copyrights© 2016 by Karol Ginter