Tym razem Kociołek i jego drużyna mają plan. Ruszają do księstwa należącego do Fryderyka. To ma być wyprawa zwiadowcza, aby ustalić, co właściwie Złe tam robi. Skoro udają się na terytorium wroga, muszą działać incognito. To wymaga podawania się za kogoś innego. Fałszywe tożsamości wydają się dobrze przygotowane. Jest tylko jeden zasadniczy problem, jak to zwykle w przypadku drużyny Kociołka. Ich plany szybko biorą w łeb. Ten nie został nawet wstępnie wdrożony i już się sypie. Bo jakoś tak już jest, że Kociołek i jego drużyna preferują działania spontaniczne pod wpływem impulsu. I choć to wydaje się mało prawdopodobne, jakimś cudem ostatecznie zawsze spadają na cztery łapy.
Ta część niestety trochę mnie zawiodła. Wszystko przez to, że autor postanowił więcej uwagi poświęcić żonie Kociołka, Sarze. W poprzedniej części okazało się, że w jej przeszłości kryją się intrygujące tajemnice. To pozwoliło ciekawie rozwinąć jej postać. Niestety, wtłaczanie w głowę czytelnika przez kilka tomów przekazu o jej nadzwyczajnej inteligencji teraz się zemściło. Jej postać jest co najwyżej przeciętnie inteligentna. Czasami wręcz wykazuje poważne defekty intelektualne. Logika jest jej obca.
Najgorsze jednak było wprowadzenie na karty cyklu ojca Sary. Od tego momentu wątek Sary zdryfował w stronę kiepskiej telenoweli. Do tego ta psychologia na poziomie kolorowej gazety dla kobiet. Dojrzewanie polega między innymi na odcinaniu pępowin. Po tym zabiegu relacje z rodzicami wkraczają na inny poziom. Człowiek nabiera dystansu do przeszłości, bo po to właśnie się zbuntował, by zbudować coś nowego. Tworzy swoją autonomię. Jak bardzo jest ona w opozycji do rodziców, to już kwestia indywidualna. Tymczasem Sara, choć na pozór dorosła, sama obsadza się w roli nieporadnego i przesadnie emocjonalnego dziecka, gdy dochodzi do spotkania z ojcem. Gdzie jej rzekoma mądrość?
To właśnie wątek Sary sprawił, że lektura tego tomu szła opornie. A kiedy jestem zirytowany, moją uwagę przyciągają wszelkie defekty. Ot chociażby pytanie, skąd wziąć na poczekaniu ogień? Jak podpalić murowany budynek bez użycia jakiejś substancji łatwopalnej? Wątpliwości się spiętrzają i radość z lektury pryska.