Odkąd w karczmie zadomowiły się gobliny, Edmund Kociołek ma problemy z prowadzeniem interesu. Goblinom obce są meandry ludzkich obyczajów. Próby zapoznania ich z zasadami, których przestrzegania oczekuje gospodarz, prowadzą do nikąd. Najgorsze, że w ogóle nie wiadomo, dlaczego zjawili się w karczmie i jak długo zamierzają w niej pozostać. Żona Kociołka traci już cierpliwość i domaga się, by coś z tym zrobił. Tym razem nie może on liczyć na wsparcie swojej drużyny, bo jej członkowie rozjechali się po Dolinie w poszukiwaniu dusz trolli.
Jakby mało było Kociołkowi problemów, w okolicy karczmy pojawiają się werbownicy księcia Fryderyka. Tymczasem ziemie te należą do księcia Stefana. Obecność werbowników Fryderyka to zapowiedź kolejnej wojny. Kociołkowi, który już doświadczył przykrości jej towarzyszących, absolutnie nie podoba się ta perspektywa. I choć początkowo łudzi się, że wojenna zawierucha ominie karczmę, musi pogodzić się z faktem, że zyskał niejaką sławę, a to ma swoje konsekwencje. Żołnierze Fryderyka mają zabrać Kociołka do stolicy i postawić przed obliczem księcia. Brutalnie udowadniają, że wszelki opór zostanie zduszony bezwzględną siłą.
W ten sposób Kociołek zostaje wciągnięty w kolejną przygodę. Jak łatwo się domyślić, ci którzy staną mu na drodze, gorzko tego pożałują. A przewaga liczebna wrogów nie ma znaczenia, gdy przyjdzie im się zmierzyć z determinacją i pomysłowością Kociołka i jego drużyny. Bo choć pozornie siły Fryderyka mają przewagę, po stronie Kociołka i jego przyjaciół jest szczęście, a to najistotniejsza zmienna w tym równaniu. I nawet kontyngent Złego wspierający Fryderyka nic na to nie poradzi.
Znowu doskonała powieść Marcina Mortki. Ciekawa fabuła doprawiona mocno cierpkim humorem. Zagadki. Zwroty akcji. Interesujący bohaterowie. Wszystko to, co lubię. Nic dziwnego, że pochłonąłem książkę w ekspresowym tempie. W pewnym sensie lektura powieści Mortki jest nieekonomiczna, bo za szybko dobiega końca. Ale ile przy tym frajdy!