"Modyfikowany węgiel" mi się
spodobał. Kupiłem więc kolejną książkę
autora o przygodach byłego Emisariusza,
Takeshiego Kovacsa. Przeczytałem. I
nie do końca wiem, co napisać. Sam pomysł
na intrygę jest banalny. Może powinienem
to nawet bardziej zaakcentować: banalnie
banalny. Bo i co może być oryginalnego
w historii o szukaniu skarbu? Temat
odgrzewany nie raz. Także na gruncie
s-f. Oczywiście na gruncie s-f skarbem
są zawsze artefakty pozostawione przez
obcych. Powstaje pytanie: jak przyrządzić
po raz kolejny tę samą sztukę mięsa,
żeby klient w trakcie degustacji nie
krzywił się, że już tego smakował? Najlepiej
spróbować oryginalnych przypraw. Morgan
przećwiczył to przy "Modyfikowanym
węglu". Wyszło mu naprawdę dobrze.
Tym razem jednak miałem wrażenie, że
zrobiłbym lepiej sięgając ponownie po
potrawę, której już kiedyś smakowałem,
niż ryzykując eksperymentalne danie
Morgana.
Akcja powieści toczy się na Sanction
IV. Trwa wojna domowa. Kovacs walczy
po jednej ze stron. Kiedy ranny trafia
do szpitala, poznaje tam Jana Schneidera.
Schneider proponuje mu zdobycie fortuny.
Kluczem do niej ma być statek kosmiczny
pozostawiony przez Marsjan. Dla wyjaśnienia:
mianem Marsjan określa się obcych,
których ślady znaleziono na Marsie.
Odkrycie to ułatwiło ludzkości podróże
międzyplanetarne. Jak dotąd nie udało
się jednak odnaleźć statku kosmicznego
Marsjan. Takie znalezisko równoznaczne
byłoby ze zdobyciem niewyobrażalnej
fortuny. Kovacs akceptuje propozycję
Schneidera. Jednak dotarcie do statku
wymaga pomocy. W pierwszej kolejności
archeologa. A konkretniej, przetrzymywanej
w obozie dla internowanych Tanyi Wardani.
Planowana ekspedycja wymaga też nakładów
finansowych. Należało zatem znaleźć
sponsora. Wybór pada na Korporację
Mandrake. A ze względu na okoliczności,
czyli toczącą się wojnę, potrzebne
jest wsparcie militarne. Rekrutacja
grupy żołnierzy spośród poległych
(przypominam o pomyśle znanym już
z "Modyfikowanego węgla",
czyli upowłokowieniu) nie nastręcza
trudności. A potem były intrygi, zdrady,
zabójstwa itd. Czyli sporo akcji.
O ile to komuś wystarcza, to lepiej
niech nie czyta dalej tej recenzji.
Mi nie wystarczyło.
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie
mój brzydki zwyczaj stawiania pytań.
Ta przypadłość, zwana też ciekawością,
jest zarówno przyczyną wielu nieszczęść
ludzkości, jak i motorem postępu.
Niewiedza czyni mnie nieszczęśliwym.
A tu tyle niewiadomych. Dlaczego na
Sanction IV toczy się wojna? Dlaczego
Kovacs bierze w niej udział? Dlaczego
jest prowadzona w taki bezsensowny
sposób? Autor nie zadaje sobie trudu,
by to wyjaśnić. Nie stara się przekonać
do swoich pomysłów. Oczywiście można
przyjąć, że z samej definicji wojna
jest bezsensowna i nie ma potrzeby
dociekania jej przyczyn. Jeśli jednak
odrzucimy tę myśl, jako zbytnie uproszczenie,
to zaczną się rodzić wątpliwości,
które stawiają pod znakiem zapytania
całą wykreowana przez Morgana rzeczywistość.
Obserwacja tendencji obecnych na współczesnym
polu walki sugeruje stopniową eliminację
czynnika ludzkiego jako z jednej strony
zbyt niepewnego, a z drugiej zbyt
kosztownego. Maszyny górą. Widać też
wyraźnie, że otwarte wojny z użyciem
ciężkiego sprzętu są możliwe tylko
do pewnego momentu: kiedy przeciwnicy
dysponują podobnym potencjałem. Dysproporcja
potencjału narzuca wojnie inny kształt.
Nie ma wówczas ładnie wytyczonych
linii frontu, co ułatwia życie sztabowcom.
A wniosek z tego taki, że obraz wojny
przyszłości był dla mnie kompletnie
nieprzekonujący. Opisy były barwne
i pomysłowe. Trup słał się gęsto.
A ja wciąż to samo, jak mantrę: dlaczego,
dlaczego, dlaczego... Dlaczego Kovacs
podejmuje się szukania skarbu? Dlaczego
jest takim tępym osiłkiem, którego
finezja ogranicza się do wypruwania
flaków i cytowania jakiś pseudofilozoficznych
bredni będących koszmarnym koktajlem
marksizmu, maoizmu, trockizmu i kilku
innych lewackich -izmów? A wyszedł
z tego jeszcze jeden -izm: idiotyzm.
Pewnie mógłbym tak dłużej. Tymczasem
zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego
powstała ta powieść? Bo w gruncie
rzeczy nie ma tam nic poza kilkoma
wariacjami na temat "jak oryginalnie
pozbawić drugą istotę ludzką życia".
Autor popisuje się w tym względzie
sporą kreatywnością. Gwoli uczciwości
dodam, że przeplata to kilkoma scenami
pornograficznymi. Po odarciu powieści
ze scen wymyślnego zabijania i seksu,
nie zostaje nic. Niemiłosiernie wyeksploatowana
w literaturze historia szukania skarbu.
I złudna nadzieja do ostatnich kart
książki, że będzie drugie dno. A wreszcie
brutalne rozczarowanie. Czyta się
dość lekko (pomijając pseudofilozoficzne
wstawki), ale czy warto poświęcać
na to czas? Czy będę tę powieść pamiętał
za tydzień, miesiąc, rok? |