Recenzje
 
 
Recenzje Karola
 
Richard Morgan:
"Upadłe Anioły"
Okładka
"Modyfikowany węgiel" mi się spodobał. Kupiłem więc kolejną książkę autora o przygodach byłego Emisariusza, Takeshiego Kovacsa. Przeczytałem. I nie do końca wiem, co napisać. Sam pomysł na intrygę jest banalny. Może powinienem to nawet bardziej zaakcentować: banalnie banalny. Bo i co może być oryginalnego w historii o szukaniu skarbu? Temat odgrzewany nie raz. Także na gruncie s-f. Oczywiście na gruncie s-f skarbem są zawsze artefakty pozostawione przez obcych. Powstaje pytanie: jak przyrządzić po raz kolejny tę samą sztukę mięsa, żeby klient w trakcie degustacji nie krzywił się, że już tego smakował? Najlepiej spróbować oryginalnych przypraw. Morgan przećwiczył to przy "Modyfikowanym węglu". Wyszło mu naprawdę dobrze. Tym razem jednak miałem wrażenie, że zrobiłbym lepiej sięgając ponownie po potrawę, której już kiedyś smakowałem, niż ryzykując eksperymentalne danie Morgana.

Akcja powieści toczy się na Sanction IV. Trwa wojna domowa. Kovacs walczy po jednej ze stron. Kiedy ranny trafia do szpitala, poznaje tam Jana Schneidera. Schneider proponuje mu zdobycie fortuny. Kluczem do niej ma być statek kosmiczny pozostawiony przez Marsjan. Dla wyjaśnienia: mianem Marsjan określa się obcych, których ślady znaleziono na Marsie. Odkrycie to ułatwiło ludzkości podróże międzyplanetarne. Jak dotąd nie udało się jednak odnaleźć statku kosmicznego Marsjan. Takie znalezisko równoznaczne byłoby ze zdobyciem niewyobrażalnej fortuny. Kovacs akceptuje propozycję Schneidera. Jednak dotarcie do statku wymaga pomocy. W pierwszej kolejności archeologa. A konkretniej, przetrzymywanej w obozie dla internowanych Tanyi Wardani. Planowana ekspedycja wymaga też nakładów finansowych. Należało zatem znaleźć sponsora. Wybór pada na Korporację Mandrake. A ze względu na okoliczności, czyli toczącą się wojnę, potrzebne jest wsparcie militarne. Rekrutacja grupy żołnierzy spośród poległych (przypominam o pomyśle znanym już z "Modyfikowanego węgla", czyli upowłokowieniu) nie nastręcza trudności. A potem były intrygi, zdrady, zabójstwa itd. Czyli sporo akcji. O ile to komuś wystarcza, to lepiej niech nie czyta dalej tej recenzji. Mi nie wystarczyło.

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mój brzydki zwyczaj stawiania pytań. Ta przypadłość, zwana też ciekawością, jest zarówno przyczyną wielu nieszczęść ludzkości, jak i motorem postępu. Niewiedza czyni mnie nieszczęśliwym. A tu tyle niewiadomych. Dlaczego na Sanction IV toczy się wojna? Dlaczego Kovacs bierze w niej udział? Dlaczego jest prowadzona w taki bezsensowny sposób? Autor nie zadaje sobie trudu, by to wyjaśnić. Nie stara się przekonać do swoich pomysłów. Oczywiście można przyjąć, że z samej definicji wojna jest bezsensowna i nie ma potrzeby dociekania jej przyczyn. Jeśli jednak odrzucimy tę myśl, jako zbytnie uproszczenie, to zaczną się rodzić wątpliwości, które stawiają pod znakiem zapytania całą wykreowana przez Morgana rzeczywistość. Obserwacja tendencji obecnych na współczesnym polu walki sugeruje stopniową eliminację czynnika ludzkiego jako z jednej strony zbyt niepewnego, a z drugiej zbyt kosztownego. Maszyny górą. Widać też wyraźnie, że otwarte wojny z użyciem ciężkiego sprzętu są możliwe tylko do pewnego momentu: kiedy przeciwnicy dysponują podobnym potencjałem. Dysproporcja potencjału narzuca wojnie inny kształt. Nie ma wówczas ładnie wytyczonych linii frontu, co ułatwia życie sztabowcom. A wniosek z tego taki, że obraz wojny przyszłości był dla mnie kompletnie nieprzekonujący. Opisy były barwne i pomysłowe. Trup słał się gęsto. A ja wciąż to samo, jak mantrę: dlaczego, dlaczego, dlaczego... Dlaczego Kovacs podejmuje się szukania skarbu? Dlaczego jest takim tępym osiłkiem, którego finezja ogranicza się do wypruwania flaków i cytowania jakiś pseudofilozoficznych bredni będących koszmarnym koktajlem marksizmu, maoizmu, trockizmu i kilku innych lewackich -izmów? A wyszedł z tego jeszcze jeden -izm: idiotyzm. Pewnie mógłbym tak dłużej. Tymczasem zasadnicze pytanie brzmi: dlaczego powstała ta powieść? Bo w gruncie rzeczy nie ma tam nic poza kilkoma wariacjami na temat "jak oryginalnie pozbawić drugą istotę ludzką życia". Autor popisuje się w tym względzie sporą kreatywnością. Gwoli uczciwości dodam, że przeplata to kilkoma scenami pornograficznymi. Po odarciu powieści ze scen wymyślnego zabijania i seksu, nie zostaje nic. Niemiłosiernie wyeksploatowana w literaturze historia szukania skarbu. I złudna nadzieja do ostatnich kart książki, że będzie drugie dno. A wreszcie brutalne rozczarowanie. Czyta się dość lekko (pomijając pseudofilozoficzne wstawki), ale czy warto poświęcać na to czas? Czy będę tę powieść pamiętał za tydzień, miesiąc, rok?

     
 
Site copyrights© 2006 by Karol Ginter