L. E. Modesitt Jr.
"Wieże Zachodzącego Słońca"

L. E. Modesitt Jr. Wieże Zachodzącego Słońca

Bycie mężczyzną w Westwind nie jest łatwe. To kobiety rządzą i są szanowane. Mężczyzn uważa się za lekkomyślnych, nierozważnych i skłonnych do przemocy. Kobiety traktują ich lekceważąco.

Nawet w przypadku syna władczyni sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Przynajmniej Creslin, syn rządzącej Westwind szeryf Dylyss, uważa, że ma ciężkie życie. Kiedy na dodatek dowiaduje się, że ma zawrzeć małżeństwo z powodów politycznych, postanawia uciec. Niestety, niewiele wie o świecie. Nic dziwnego zatem, że dość szybko pakuje się w kłopoty. Nie docenia, jak wielkie niebezpieczeństwo dla jego osoby stanowią biali magowie. W końcu jest potężnym czarnym magiem, choć o tym też nie wie. Czy mimo wszystko uda mu się ujść cało i czy odmieni losy świata zdominowanego przez chaos?

Autor sięga po ten sam pomysł fabularny, co w pierwszym tomie cyklu. Bohater błądzi jak dziecko we mgle. Nic nie wie o świecie, w którym przyszło mu żyć, i mozolnie zdobywa nową wiedzę. Proces poznawczy w przypadku Creslina jest nawet bardziej bolesny niż w przypadku Lerrisa. Niestety, miałem wrażenie wtórności. Wolałbym, aby autor rozwijał postać Lerrisa, zamiast powtarzać wykorzystane wcześniej pomysły.

Dopóki książka pisana była w konwencji powieści drogi, nie było tak źle. Może i byłem lekko zawiedziony, ale może nawet przymknąłbym na to oko w ostatecznym rozrachunku. Tyle tylko, że potem na pierwszy plan wysunął się romans. I to już była tragedia. Związek Creslina i Megaery był tak dysfunkcyjny, że nijak nie mogłem uwierzyć, że może zrodzić się między nimi jakiekolwiek pozytywne uczucie. Tylko nienawiść dałaby obfite plony na tym podglebiu. O ile Creslin nie odbiega zbytnio od portretu powieściowego silnego mężczyzny, to Megaera ukazana została jako absolutna niezrównoważona histeryczka. Prawdziwy koszmar mężczyzny. Do tego oboje mają poważne problemy z seksualnością i kwalifikują się na terapię.

A kiedy zaczęło zgrzytać, dostrzegałem coraz więcej mankamentów. Zastanawiające jest chociażby, że w tym uniwersum nie ma śmiechu. Nie ma poczucia humoru. Wszyscy są śmiertelnie poważni. Za to mają ciągoty do wygłaszania napuszonych i pełnych zadęcia kwestii. Dramat. Właściwie to wszystkie emocje są tu jakieś zdeformowane. Kalekie.

Książka skutecznie mnie zniechęciła do lektury kolejnych części cyklu.

Site copyrights© 2019 by Karol Ginter