Kataklizm wywołany zmianami klimatycznymi spustoszył Ziemię. Niewielka część ludzkości zdążyła wcześniej opuścić glob i zasiedlić inne planety Układu Słonecznego. Powstała wielka różnorodność miast i osad. Wymagało to zaadaptowania organizmów ludzkich do zmienionych warunków fizycznych. Tym samym mieszkańcy Układów Zewnętrznych, jak ich określano, budową ciała różnią się od swoich ziemskich przodków. Co więcej, panuje wśród nich moda na modyfikacje genetyczne. Uważają to za kolejny krok w ewolucji człowieka.
Część ludzkości, która pozostała na Ziemi, mozolnie trudzi się nad odbudową ekosystemu. Z niechęcią i zawiścią spogląda na mieszkańców Układów Zewnętrznych. Przede wszystkim uważa, że modyfikacje genetyczne to wynaturzenie. Inna sprawa, że systemy polityczne na Ziemi ewoluowały w stronę tyranii. Powstało coś na kształt feudalizmu, gdzie władza spoczywa w ręku niewielkiej liczby rodów. System klienteli, czy niewolnictwa, jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, sprawia, że ludzie są własnością rodu. Wolność nie istnieje.
Od pewnego czasu podejmowane były próby zasypania podziałów i pokonania antagonizmów. Opowiadały się za tym zarówno rody rządzące Ziemią, jak i większość mieszkańców Układów Zewnętrznych. Ukoronowaniem dotychczasowej polityki odprężenia jest projekt biomu w Tęczowym Moście na Kallisto, księżycu Jowisza. Zaangażowane w projekt osoby nie wiedzą, że właśnie nastąpiło przesilenie w elitach władzy na Ziemi. Projekt jest sabotowany. Ziemia przygotowuje się do wojny z Układami Zewnętrznymi. Układy Zewnętrzne, gdzie demokratyczne tradycje są nadal kultywowane, są tymczasem rozdarte podziałami. Demokrację - co nie od dziś wiadomo - cechuje znacznie większy bezwład decyzyjny. Czy zatem Układy Zewnętrzne zorientują się w nadchodzących zagrożeniach i będą w stanie stawić im czoła?
Największym atutem powieści jest wizja świata przyszłości. Ciekawa próba przywrócenia nauce większej roli w literaturze fantastyczno naukowej. Opisy technologii służących odbudowie ziemskiego ekosystemu, czy adaptacji organizmów żywych na potrzeby eksploracji kosmosu, zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Niestety, na innych polach autor nie poradził sobie tak dobrze. Chociażby nie wyjaśnił, jak to możliwe, że ziemskie społeczeństwo, tak obsesyjnie troszczące się o ekologię, akceptuje technikę jądrową?
Raził mnie przerysowany obraz rywalizujących odłamów ludzkości. Po jednej stronie pozbawieni zasad Ziemianie, a po drugiej naiwni, a nawet często szaleni mieszkańcy Układów Zewnętrznych. W galerii postaci pojawiających się na kartach powieści trudno znaleźć choć jedną, z którą można byłoby się identyfikować.
Przez większość stron fabuła koncentruje się na losach Macy Minnot i Sri Hong-Owen. Obie pochodzą z Ziemi. Pierwsza jest niezbyt rozgarnięta. Pozwala by emocje brały górę nad rozumem. Najgorsze, że nie bardzo wie, czego chce. Nic dziwnego, że w efekcie jest tylko pionkiem w rozgrywkach innych.
Sri Hong-Owen to postać, przy której doktor Mengele to harcerzyk. Pozbawiona sumienia i odrażająca w każdym calu. A jednocześnie, w ostatecznym rozrachunku, jej pole manewru jest niewielkie. Jako intrygantka, wypada niezwykle blado na tle innych graczy. Swymi działaniami tylko nieustannie pogarsza swoje położenie, czego ze względu na przerost ego nie chce dostrzec.
Najgorsze, że w pewnym momencie na karty powieści wkroczył Ken Shintaro. Jego wątek wydawał się kompletnie poboczny, więc nie zaprzątałem nim sobie głowy. W końcu trudno potraktować na poważnie pomysł, że osoby poddawane intensywnemu praniu mózgu uczy się równocześnie psychologii... Ktoś wychowany w warunkach wymyślonych przez autora byłby kaleką społecznym. Niedostatki takiej socjalizacji sprawiłyby, że nie byłby w stanie wtopić się w tłum w jakimkolwiek osiedlu Układów Zewnętrznych. Jasne, autor sugeruje, że szkolenie obejmowało praktyczne scenariusze z życia codziennego, ale na czym miałyby one być oparte? Przecież nie ma wymiany ludności między Ziemią a Układami Zewnętrznymi i odwrotnie. Nie ma więc instruktorów, którzy wiedzieliby, jak wygląda życie codzienne. Choćby tak banalna czynność, jak zrobienie zakupów, byłaby zagadką. A do tego dochodzą jeszcze relacje z płcią przeciwną. Chyba że na potrzeby ćwiczeń część chłopców udawała dziewczynki... Litości. Takie szkolenie doskonale nadaje się do stworzenia mięsa armatniego na potrzeby wojny, ale nie szpiegów i dywersantów mających udawać przeciętnych obywateli Układów Zewnętrznych.
Pewnie darowałbym sobie wiele zjadliwych uwag krytycznych, gdyby nie największy grzech tej powieści, jakim jest nuda. McAuley nie umie budować napięcia. W powieści właściwie nie ma akcji. Fabuła ospale toczy się w przewidywalny sposób. Owszem, są spiski i intrygi, ale obserwowałem je bez większych emocji. Jak wcześniej wspomniałem, żadna z postaci nie budziła mojej sympatii, więc ich losy były mi kompletnie obojętne. Potencjał powieści, jakim była oryginalna i ciekawa wizja, został zmarnowany. Po kolejne tomy cyklu nie zamierzam sięgać. |