Recenzje
 
 
Recenzje Karola
 
George R. R. Martin, Lisa Tuttle
"Przystań Wiatrów"
George R. R. Martin, Lisa Tuttle Przystań Wiatrów

Planeta zwana Przystanią Wiatrów stała się domem dla rozbitków ze statku kosmicznego. Większość planety pokryta jest wodą. Potomkowie rozbitków zamieszkują liczne wyspy rozrzucone wśród bezmiaru wód. Pozostałości statku kosmicznego posłużyły do skonstruowania wielu par skrzydeł, które umożliwiają ludziom latanie. Lotnicy stanowią uprzywilejowaną kastę, do której przynależność jest dziedziczna. Przywileje są ceną za wyjątkowe usługi, które świadczą pozostałym. Tylko dzięki lotnikom możliwa jest szybka komunikacja między wyspami.

Maris pochodzi z rodziny lądowców, ale marzy o lataniu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zostaje adoptowana przez bezdzietną rodzinę lotników. Tym sposobem spełniają się jej marzenia o szybowaniu w przestworzach. Jednak los potrafi być przewrotny. Przybranym rodzicom Maris rodzi się nieoczekiwanie syn. Zgodnie z prawem, po osiągnięciu pełnoletniości to jemu przypadną skrzydła. Dla Maris oznacza to kres marzeń. Nic zatem dziwnego, że gotowa jest zrobić wszystko, by zdobyć skrzydła na własność. Jej desperackie działania będą miały poważne konsekwencje dla całej planety. W końcu, nie tylko ona marzy o lataniu.

Powieść składa się z trzech części. Każda opowiada inny epizod z życia Maris. W czasie lektury pierwszej części, wraz z każdą kolejną przeczytaną stroną, czułem coraz większe rozczarowanie. Nadal się zastanawiam, czy Martin miał jakikolwiek wkład w treść tej części. Fabuła trąci banałem, a do tego okraszona jest taką ilością ckliwości i naiwności, że osoby powyżej 15 roku życia mogą się nabawić mdłości podczas lektury. Choćbym nie wiem, jak się starał, żadną miarą nie uwierzę, że uprzywilejowana kasta z własnej i nieprzymuszonej woli dopuści w swoje szeregi osoby z zewnątrz. Tylko dlatego, żeby marzenie Maris mogło zostać spełnione? Wystarczy pobieżnie znać historię, by wiedzieć, w jakich bólach rodziły się takie zmiany. Często były one wymuszane w taki, czy inny sposób. A tu rach-ciach i dorobek minionych pokoleń zostaje zaprzepaszczony. To możliwe jest tylko w bajkach. Pomimo złośliwości niektórych krytyków, s-f to jednak nie bajka, a przynajmniej w moim mniemaniu nie powinna nią być.

Naturalnie, jak ktoś chce, to niech wierzy, że wszystko jest możliwe, nawet tak ekstremalnie nieracjonalne decyzje. Tylko warto zadać sobie pytanie, czy oddalibyśmy potulnie swój majątek (nawet jeśli skromny) tylko dlatego, że pojawi się osoba, która dowiedzie, iż ma lepsze kwalifikacje do zarządzania tym majątkiem? Jedynie nieliczni nie przywiązują wagi do posiadanych dóbr. Dlatego właśnie komunizm był z góry skazany na klęskę. Ignorował naturę ludzką. To samo zdają się robić autorzy w pierwszej części książki.

Już gotów byłem zaklasyfikować książkę jako dość kiepską powieść dla nastoletniej młodzieży, a tu niespodzianka. Z kompletnie nieudaną pierwszą częścią kontrastują kolejne. Opisują długofalowe następstwa działań Maris. W bólach rodzi się nowa rzeczywistość społeczna, pełna napięć i antagonizmów. Bez wątpienia, Martin miał duży wpływ na kształt tych części. Radosny i bezrefleksyjnie naiwny optymizm został zastąpiony trzeźwym i realistycznym spojrzeniem na świat, ocierającym się miejscami nawet o pesymizm. Pojawiają się też znacznie bardziej złożone postaci, w których przypadku trudno o jednoznaczną ocenę. Nie ma już prostego podziału na dobrych i złych, który zdominował część pierwszą.

Tylko co z tego, że zauważyłem wyraźną poprawę, skoro byłem już kompletnie zniechęcony do opowiadanej historii. Grzechy popełnione w pierwszej części zaciążyły na moim odbiorze dwóch następnych. Co ważne, czułem silną antypatię do bohaterki, która notorycznie przyjmowała postawę wyższości wobec innych. Wyrażała dezaprobatę wobec osób, które - tak samo jak kiedyś ona - nie chciały się podporządkować obowiązującym regułom. Z drugiej strony, taki typ osobowości jest spotykany dość powszechnie w otaczającej nas rzeczywistości. Usprawiedliwianie własnych grzechów, bo w końcu popełnione zostały w słusznej sprawie, i entuzjastyczne przyłączanie się do chóru hipokrytów potępiających cudze grzechy. Obrzydliwe.

Dużo więcej sympatii budził u mnie Val, który pojawił się w drugiej części jako postać mocno kontrowersyjna. Mogę tylko ubolewać, że autorzy opowiedzieli historię Maris, a nie historię Vala. Zarówno postać, jak i jej dzieje, to potencjalny materiał na znacznie lepszą powieść. Może mroczną, ale bardziej trzymającą w napięciu. Bo jeśli chodzi o "Przystań wiatrów", to czytałem ją na siłę. Czasami narracja osiągała znośny poziom, jednak generalnie była to strata czasu. Może to niesprawiedliwe, co napiszę, ale za mało tu Martina, a za dużo Tuttle.

     
 
Site copyrights© 2013 by Karol Ginter