Coś podkusiło profesora Normana Saylora, żeby zajrzeć do garderoby żony. To, co tam znalazł, go zdumiało. Do głowy by mu nie przyszło, że jego żona gromadzi przedmioty służące do uprawiania magii. Norman na co dzień wykłada socjologię w Hempnell. Przez wiele lat badał przesądy. Najwidoczniej żona, która towarzyszyła mu podczas wypraw naukowych, zdobytą tym sposobem wiedzę stosowała w praktyce. Odkrycie to wstrząsnęło Normanem. Zanim się otrząsnął, weszła jego żona, Tansy. Długa i burzliwa rozmowa kończy się zniszczeniem wszystkich magicznych artefaktów. Jeszcze tej samej nocy mają miejsca nieprzyjemne zdarzenia. A następnego dnia jest coraz gorzej. Zbieg okoliczności, czy może coś więcej? Czyżby magia Tansy faktycznie chroniła Normana i jego karierę? A może sam Norman popada w paranoję i dopatruje się w przypadkowych zdarzeniach przejawów magii?
Tak zaczyna się pierwsza z dwóch nowel zamieszczonych a tomie. Doskonały pomysł na historię. Racjonalny umysł styka się z czymś niewytłumaczalnym na gruncie rozumu. Próbuje wszystko sobie zracjonalizować, ale w końcu musi się poddać. Czy aby jednak na pewno? Leiber ciekawie przedstawia ciągłe rozterki bohatera, który nie może rozstrzygnąć, czy faktycznie ma do czynienia z magią, czy może ulega sugestiom otoczenia. Doskonałe. Inna sprawa, że w dzisiejszych czasach całość dość mocno trąci myszką. Autor pisał w innych czasach, dla innego czytelnika, więc nie musiał troszczyć się o przykucie jego uwagi. Tempo akcji nie porywa. Bohater reaguje na wydarzenia niezwykle ospale. Krępuje go gorset konwenansów. Sposób narracji jest dość archaiczny. Jednak warto to opowiadanie przeczytać.
Co innego, drugie opowiadanie. Nie dałem rady go skończyć. Było przeraźliwie nudne. Jałowe i bezsensowne dyskusje kilku postaci przyprawiały mnie o senność. No i kompletnie nieprzemawiająca do mnie wizja zmian w czasie. Dużo bliższa jest mi koncepcja "efektu motyla", więc krzywiłem się niemiłosiernie, gdy czytałem, że historia ma skłonność do trzymania się głównego nurtu niezależnie od wprowadzanych zmian. Co za brednie. |