Przez ostatnie kilkanaście lat przeczytałem kilkadziesiąt powieści Deana Koontza. Autor jest dość płodnym pisarzem. Niestety, miewa lepsze i gorsze okresy w swojej twórczości. Jakieś 10 lat temu stwierdziłem, że muszę zaprzestać lektury jego powieści, bo jedyne uczucie, które we mnie budziły, to irytacja. Po kilku latach przerwy wróciłem do jego książek. Koontz odzyskał dobrą formę. Szczytowym osiągnięciem tego okresu był niewątpliwie "Odd Thomas". Potem było już tylko coraz gorzej. "Inwazja" to tytuł wygrzebany przez wydawcę wśród dawnych książek autora. Po jego lekturze wiem, dlaczego do tej pory się u nas nie ukazał. To była mądra decyzja. Nawet wśród słabych książek Koontza ta powieść się wyróżnia. Jest niczym czarna dziura, której grawitacja zasysa wszystko wokół.
Początkowo wydawało się, że wprawdzie powieść nie zasługuje na miano wybitnej w dorobku pisarza, ale będzie przynajmniej przyzwoita. Główny bohater i zarazem narrator posiada niezwykły talent, który nazywa "Oczami Zmierzchu" (taki jest oryginalny tytuł powieści, ale jakiś spec od marketingu stwierdził widocznie, że "Inwazja" brzmi bardziej chwytliwie - co z tego, że tytuł ten nijak ma się do fabuły, a co gorsza, autorowi może kiedyś przyjść do głowy napisanie powieści pod takim właśnie tytułem). Dzięki niemu potrafi wypatrzyć wśród ludzi tych, których nazywa goblinami. Wyglądają na pozór jak zwykli ludzie, ale ich prawdziwa powierzchowność w niczym nie przypomina ludzkiej. Kamuflaż jest perfekcyjny. Nawet po śmierci nie sposób odkryć ich skrywanej tajemnicy. Problemem jest jednak nie ich powierzchowność, lecz skłonność do zdawania cierpień innym ludziom. To z tego powodu zginął m.in. ojciec bohatera. Tyle tylko, że dzięki swemu niezwykłemu talentowi bohater był w stanie odkryć mordercę i dokonać zemsty. Niestety, od tej chwili musi się ukrywać. Tuła się po Stanach zmieniając nieustannie tożsamość. Teraz postanowił dołączyć do cyrku. Decyzja ta odmieni radykalnie jego życie.
Na nieszczęście dla czytelników, pracownik wydawnictwa, który opracowywał notkę na okładkę, zdradził większość fabuły. Możemy się zatem już z tej notki dowiedzieć, że osobą obdarowaną podobnym jak narrator talentem jest piękna Rya Raines. Bohater dowiaduje się tego mniej więcej po dwustu stronach. Podobnie rzecz się ma pochodzenia goblinów, o których już z notki dowiadujemy się, że mają starożytną genezę. I to by było na tyle, jeśli chodzi o niespodzianki. Perfekcyjne wyczucie, jak popsuć lekturę. Fakt, że zapewne niewiele by to zmieniło. Cały ten pomysł z goblinami po prostu zupełnie mnie nie przekonał. Już nie raz pisałem, że autor musi czytelnika uwieść swoją wizją, sprawić, że czytelnik bez najmniejszych oporów da się wciągnąć w wykreowany świat i nie zacznie przypadkiem stawiać niewygodnych i zupełnie nie na miejscu, racjonalnych pytań. Czytelnika trzeba tak otumanić, że zanim się połapie powinien już kończyć lekturę. W przypadku "Inwazji" jest to kompletnie niemożliwe. Litania moich zastrzeżeń jest zdecydowanie zbyt długa: dlaczego niby takie perfekcyjne maszyny do zabijania jak gobliny nie dały rady ludzkiej populacji; dlaczego goblinów nie zaprogramowano do walki z innymi goblinami (walczyły niby po różnych stronach konfliktu); dlaczego w ogóle ktoś miałby tworzyć gobliny, skoro są łatwiejsze sposoby gnębienia wroga i tworzenia stanu nieustannego zagrożenia (patrz współcześni terroryści islamscy); dlaczego ... Mógłbym to ciągnąć, ale przede wszystkim nudziłem się przy lekturze okropnie. I to chyba wystarczający powód, by skreślić tę powieść. Chyba konieczne jest również moratorium na kolejne powieści Koontza. Na wszelki wypadek kilka ich sobie podaruję. |