Praca w wesołym miasteczku miała być tylko krótkim wakacyjnym epizodem w życiu Devina Jonesa. Sposobem na podreperowanie studenckiego budżetu. Tymczasem odmienia los Devina, który na nowo określa swoje życiowe cele po tym, jak dziewczyna złamała mu serce i marzenia rozsypały się w proch. Devin musi stawić czoła wewnętrznemu bólowi, a także zmierzyć się ze światem nadprzyrodzonym, który wdziera się w jego życie.
Starałem się, by opis był jak najbardziej enigmatyczny, bo każda wskazówka może popsuć przyszłą lekturę. King, niczym wytrawny iluzjonista, odwraca uwagę czytelnika od kluczowych dla intrygi epizodów. Dominują wątki obyczajowe, a elementy kryminału i horroru pojawiają się marginalnie. Bez nich jednak nie byłoby tej wzruszającej i pięknej historii.
Książka bardzo mi się spodobała. Może właśnie dlatego, że groza zeszła na plan dalszy? Może dlatego, że łatwo mi było identyfikować się z bohaterem o złamanym sercu, który zaczytuje się w Tolkienie? W końcu doświadczyłem czegoś podobnego. A może chodzi o przebijającą z kart powieści melancholijną tęsknotę za latami młodości? Za chwilami, które nie zawsze były szczęśliwe, ale jednak były piękne?
Doceniam też warsztat autora, który z wielką dbałością o drobiazgi wykreował świat wesołego miasteczka z początku lat 70-tych XX wieku. Miałem wrażenie, że opisuje to na podstawie swoich wspomnień, choć tak przecież nie jest. Co istotne, pod wieloma spostrzeżeniami na temat rzeczywistości podpisałbym się obiema rękoma.