Eksperymentalny zabieg chirurgiczny odmienia życie upośledzonego umysłowo Charlie'go Gordona. Jego inteligencja gwałtownie rośnie. Jest w stanie przyswajać ogromne ilości wiedzy w błyskawicznym tempie. Jednak nie wszystkie zmiany, które w związku z tym zachodzą w jego życiu, odbiera on pozytywnie. Zrozumienie wielu prawd czyni go wręcz nieszczęśliwym. Jak poradzi sobie z codziennymi wyzwaniami, które czekają na niego w przyszłości?
Powieść powstała na bazie opowiadania. Przeczytałem opowiadanie jakieś 30 lat temu. Zrobiło na mnie ogromne wrażenie. To jedna z takich historii, które trwale zapadają w pamięć. Nic zatem dziwnego, że ciekawiło mnie, jak historia ta wypadnie po przerobieniu na powieść. I po co mi była ta ciekawość? Genialne opowiadanie (upewniłem się czytając je raz jeszcze już po lekturze książki) zamienione zostało w koszmarną powieść.
Ta książka to przedziwne kompendium mitów na temat psychologii. Wszystko, co tu na temat ludzkiej psychologii napisano, już dawno zakwestionowała nauka. Chyba najbardziej raziły mnie nieprawdziwe wyobrażenia na temat ludzkiej pamięci. Pewnie dlatego, że w największym stopniu wpłynęły na narrację. Okazuje się bowiem, że Charlie po operacji odzyskuje wspomnienia. Jakim cudem? Skoro ich nie miał, to skąd miały się pojawić? Nasz mózg nie jest rejestratorem, w którym zapisywane są zdarzenia z naszego życia. Nie odtwarzamy przeszłości, tylko ją rekonstruujemy na podstawie wątłych śladów zachowanych w naszej pamięci. Stąd tak mała wiarygodność wspomnień po latach. Dlatego ludzie zmieniają opowieści o swojej przeszłości (niekoniecznie świadomie - po prostu przetwarzają wspomnienia pod wpływem późniejszych zdarzeń). Ta wiedza sprawiła, że strasznie się krzywiłem na wszystkie te retrospekcje, które w ilościach hurtowych zamieścił autor w książce. Inna sprawa, że właściwie wszystkie były traumatyczne.
Budzący sympatię bohater opowiadania przeobraził się w antypatycznego bohatera powieści. Jest niestabilny emocjonalnie. Ma problemy z logicznym i racjonalnym myśleniem. Właściwe nie rozumie świata. Kiedyś przeczytałem, że inteligencja to m.in. zdolność do rozumienia świata i zjawisk w nim zachodzących. Charlie sobie ze światem ewidentnie nie radzi. Jest tchórzem, który przed rzeczywistością ucieka w objęcia alkoholu. Zresztą to tchórzostwo uniemożliwia mu nawiązanie normalnej relacji z Alice, czy odbudowę relacji z ojcem.
Co gorsze, Charlie nieustannie epatuje swoją frustracją. Nie wiedzieć z jakiego powodu oczekuje, że wszyscy wokół będą go lubić. Tylko dlatego, że oddycha? Z kart powieści bynajmniej nie wyłania się obraz osoby inteligentnej. Ani tym bardziej oczytanej. Posługiwanie się wyrazami obcymi to co najwyżej dowód na kompleksy. Język w końcu służy do porozumiewania się z innymi. Jeśli ktoś nie potrafi swoich myśli wyrazić w sposób zrozumiały dla innych, to znaczy, że wymiana myśli go nie interesuje. A stąd wniosek, że albo ma nadmiernie rozbuchane ego i gardzi innymi, albo nie ma żadnych interesujących myśli do przekazania. Czasem wprawdzie wymagany jest język specjalistyczny, ale osoba inteligentna potrafi dopasować język i narrację do potrzeb niespecjalistów.
Żałuję, że sięgnąłem po tę powieść. Nie uda mi się zapomnieć, jak autor zmarnował potencjał tkwiący w opowiadaniu. Rozbudowując prostą historię sięgnął po złe inspiracje. Podwórkowa psychoanaliza, często popularyzowana w kulturze masowej i poradnikach, tylko zaszkodziła. A przecież sam pomysł na fabułę stwarzał ogromne możliwości.