Robert Jordan, Brandon Sanderson
"Pamięć światłości"

Robert Jordan Brandon Sanderson Pamięć światłości

Wszyscy się jej spodziewali i wreszcie nadeszła. Ostatnia Bitwa. Tu nie ma miejsca na neutralność. Na Polu Merrilora gromadzą się stronnicy Smoka Odrodzonego. Zdesperowani, wystraszeni i nieufni. Boją się planów Randa, który zamierza uwolnić Czarnego, aby stanąć z nim do walki i go ostatecznie pokonać. Miejscem pojedynku ma być Shayol Ghul.

Gdy Smok Odrodzony będzie mierzył się z Czarnym, oni będą musieli stawić czoła wrogom, którzy dysponują znaczną przewagę liczebną. Potrzebny będzie niezwykły talent militarny, by powstrzymać Przeklętych, Sprzymierzeńców Ciemności, trolloki i wszelaki inny Pomiot Cienia.

Na razie inicjatywa jest po stronie armii Cienia. Hordy trolloków atakują na północy, od strony Ugoru. Heroiczna postawa obrońców spowalnia ich marsz, ale go nie powstrzymuje.

Zaatakowane nocą, pod nieobecność królowej Elayne i jej głównych sił, Ceamlyn wpadło w ręce trolloków. Na szczęście, interwencja Legionu ratuje smoki, które mają zwiększyć szanse sił Smoka Odrodzonego w Ostatniej Bitwie.

Rządzący Czarną Wieżą Taim przeszedł na stronę Czarnego. Teraz nosi imię M'Hael i po cichu eliminuje zwolenników Randa wśród Asha'manów. Świadomi tego niebezpieczeństwa Asha'mani, którzy chcą pozostać po stronie Światłości, zdani są na własne siły.

Koło Czasu splotło różne wątki, by mogło dość do wielkiej kulminacji. Kto zwycięży?

Ponad dwadzieścia lat czekałem, by wreszcie móc przeczytać ostatni tom cyklu. Pierwszy tom przeczytałem w 1995 roku. Cykl miał swoje wzloty i upadki. Najlepsze były początkowe tomy. Zanim fabuła się rozwodniła. To przykre, ale Jordan gdzieś po drodze sie wypalił. Narracja zaczęła błądzić gdzieś po manowcach.

Trochę wigoru cykl odzyskał dopiero, gdy - z konieczności - współautorem został Sanderson. Jednak w ostatnim tomie nie bardzo widać jego rękę. Pojawia się epizodycznie. Jordan zostawił najwyraźniej dużo materiałów do ostatniego tomu, bo napisany jest bez polotu. Większość tomu zajmuje opis bitwy. I jest strasznie nużący. Ile można czytać o kolejnych klęskach sił Randa? Setki stron bez jakiegokolwiek zwrotu akcji. Kiedy i tak wiadomo, że na koniec będzie wielki zwrot. Taka konwencja. Wszystko przewidywalne do bólu. Swoją drogą, rozmyślania Thoma na kartach powieści są kwintesencją tego problemu.

Byłoby dużo ciekawiej, gdyby bitwa nie była tak monotonna i szala zwycięstwa przechylała się to w jedną, to w drugą stronę. Inna rzecz, że mógłbym sprokurować długi elaborat na temat niedostatków wiedzy z dziedziny wojskowości autorów. Daruję sobie, bo co to zmieni? Do finału i tak dotarli tylko ci czytelnicy, którzy - tak jak i ja - pogodzili się z pewnymi mankamentami albo w ogóle ich nie dostrzegali.

"Pamięć Światłości" pozostawia po sobie niedosyt. Wrażenie, że autora (autorów) stać było na więcej. Może początkowe tomy rozbudziły we mnie zbyt wiele oczekiwań? Może te oczekiwania rozbudziło nazwisko Sandersona, który potrafi czytelnika niejednym zaskoczyć? Finałowy tom jest przyzwoity, ale nic ponadto. Są fragmenty, gdy trudno oderwać się od lektury, jak i miejsca, gdy narracja prawie usypia. W sumie, jest tu wszystko to, za co cykl chwaliłem, jak i ganiłem przy kolejnych jego odsłonach.

Trochę marudzę, ale będzie mi brak dalszych przygód Randa, Mata i Perrina. Zdążyłem się z nimi zżyć. Kiedyś pewnie znowu przeczytam cykl od początku do końca. I zapewne sprawi mi to dużo przyjemności.

Cokolwiek bym jednak nie napisał, Jordan miał duży wpływ na kształtowanie mojej wyobraźni. I chwała mu za to. Tak to już ze mną jest, że szukam wad nawet wtedy, gdy jestem zachwycony. Bo przecież zawsze mogłoby być lepiej...

Site copyrights© 2016 by Karol Ginter