Spełniają się kolejne proroctwa i świat zmierza wielkimi krokami w stronę Tarmon Gai'don. Chaos się pogłębia. Dotyk Czarnego staje się coraz bardziej widoczny. Odczuwają to wszyscy, choć wielu wciąż nie przyjmuje tego do wiadomości. Ludzie stosują typowe mechanizmy obronne, takie jak odrzucanie faktów lub ich racjonalizacja, bo tak przecież łatwiej. Samooszukiwanie się pozwala przetrwać w tych trudnych czasach.
Rodel Ituralde nie należy do ludzi, którzy okłamują samych siebie. Wciąż odnosi sukcesy w walce z Seanchanami. Ma jednak świadomość, że przeciwnik dysponuje przytłaczającą przewagę liczebną. Chce walczyć do końca, choć wie, że oznacza to w ostatecznym rozrachunku klęskę. Nie zdaje sobie jednak sprawy, jak bardzo wojenny chaos działa na korzyść Czarnego. Choć świadom jest wielu innych zagrożeń, na pierwszym miejscu stawia obronę rodzinnego Arad Doman przed Seanchanami. Tym samym realizuje plany Graendal.
W pewnym sensie przeciwieństwem Rodela Ituralde jest Rand. Wie, że największym zagrożeniem jest Czarny. Doskonale zdaje sobie sprawę, iż chaos wywołany wojnami odwraca uwagę ludzi od prawdziwego niebezpieczeństwa. Usiłuje więc wszelkimi środkami ograniczyć anarchię. Nie zauważa, że zajęci rozwiązywaniem doraźnych problemów ludzie wolą odrzucać prawdę o zbliżającej się bitwie. Konieczność stawienia czoła Czarnemu to abstrakcja, kiedy trzeba po prostu przeżyć kolejny dzień. Tak samo jak Rodel Ituralde za mocno koncentruje się na detalach i ginie mu z oczu ogólny obraz, tak Rand zbyt mocno koncentruje się na ogólnym obrazie i umykają mu detale. Jest przy tym zbyt niecierpliwy i woli narzucać swoją wolę siłą, niż perswazją. Cel zaczyna uświęcać środki. Prawda jest taka, że choć świadom jest konieczności walki z Czarnym, to robi to nie z własnego przekonania, ale z przymusu. Czuje się niewolnikiem przeznaczenia. Od czasu opuszczenia rodzinnego domu doświadczył tyle bólu i cierpienia, musiał stawić czoła tylu niebezpieczeństwom i zagrożeniom, że odcisnęło to na nim swoje piętno. Nękany jest tak wieloma obsesjami, iż rzeczywistość postrzega w sposób całkowicie wypaczony. Czy uświadomi sobie, że prawdziwym wyzwaniem będzie odnalezienie w sobie na powrót człowieczeństwa? W końcu, jak ma przekonać innych do walki z Czarnym, jeśli lekceważy ich potrzeby, a przede wszystkim sam nie jest przekonany?
Egwene pozostaje w niewoli Białej Wieży. Z przerażeniem obserwuje, jak zmieniły się relacje między Aes Sedai. Toczy się zimna wojna między wszystkimi Ajah. Widząc, do czego doprowadziły rządy Elaidy, Egwene jest jeszcze bardziej zdeterminowana, by ją obalić. Jednak zadanie nie jest łatwe, bo ma niewiele swobody i nieustannie jest bita. Jedynym jej narzędziem jest perswazja, ale Aes Sedai do perfekcji opanowały mechanizmy samooszukiwania się.
Po rozstaniu z Tuon, Mat na czele Legionu Czerwonej Ręki powoli zmierza w stronę Caemlyn. Na swojej drodze wciąż natyka się na dowody, że Czarny powoli uwalnia się ze swojego więzienia.
Po uwolnieniu Faile, Perrin bynajmniej nie odzyskał spokoju. Skoncentrowany na celu, jakim było wyrwanie jej z rąk Shaido, ignorował inne problemy. Teraz wreszcie musi stawić czoło własnym niepokojom. Musi zmierzyć się z wilczą naturą i rolą, jaką mu przyszło odgrywać.
XII tom to oczywiście kontynuacja wcześniejszych wątków. Ich ilość powoli jest redukowana i fabuła zmierza ku finałowi. Właściwie nic istotnego nie wyróżnia tego tomu od poprzednich. Dziwi mnie to o tyle, że spodziewałem się większych zmian, skoro tom został spisany przez Brandona Sandersona. Albo więc Robert Jordan pozostawił tyle materiału, że wystarczyło go odpowiednio zredagować, albo Brandon Sanderson tak doskonale naśladuje styl Jordana. Tylko przy jednym rozdziale miałem pewność, że jego autorem jest Sanderson. Był to rozdział 34 zatytułowany "Legendy". Ten typ humoru to wizytówka Sandersona. Na tle całego tomu rozdział 34 wyróżniał się zdecydowanie na plus. Żałuję, że Sanderson nie pozwolił sobie na większą swobodę w stosunku do dziedzictwa Jordana w innych rozdziałach. Szczerze mówiąc, chwilami podczas lektury chyba czułem znużenie całym cyklem. To trochę za dużo tomów i zbyt wiele stron oczekiwania na finałowe rozstrzygnięcie. Z rozrzewnieniem wspominam pierwsze tomy, bo nosiły znamiona świeżości. Wprowadzały coś nowego, choć odwoływały się w pewnym sensie do dorobku innych twórców fantasy. Po tylu latach nadal wprawdzie kontynuuję lekturę cyklu, ale to już nie te same emocje, co kiedyś. A mimo to, niecierpliwie czekam na kolejny tom. |