Święto Bel Tine tradycyjnie obchodzono w dniu nadejścia wiosny. W Polu Emonda w Dwóch Rzekach zawsze było wielkim wydarzeniem. Tak miało być i tym razem. Wprawdzie tego roku oznak wiosny próżno byłoby szukać, ale ludzie złaknieni byli tym bardziej jakiejś pozytywnej odmiany w codziennej rutynie. Burmistrz z okazji święta ściągnął do wsi barda i zamówił u handlarza sztuczne ognie. Szykowało się wielkie świętowanie.
W przededniu święta do wsi przyjechało też dwoje nieznajomych: kobieta o imieniu Moiraine w towarzystwie uzbrojonego mężczyzny o imieniu Lan. Strój kobiety sugerował, że jest szlachetną damą. Pojawienie się obcych pobudziło ciekawość miejscowych. Szybko pojawiły się plotki i spekulacje. Tymczasem kobietę interesowali przede wszystkim młodzieńcy zamieszkujący wieś. W kręgu jej zainteresowania znaleźli się Rand al'Thor, Mat Cauthon i Perrin Aybara.
Niestety, tego roku nie dane było mieszkańcom Pola Emonda świętować. W nocy wieś zaatakowały trolloki. Część zabudowań spłonęła. Gdyby nie Moiraine, która okazała się być Aes Sedai i użyła swych mocy do walki z trollokami, obrońcy wsi mogliby ponieść sromotną klęskę. Mimo tego, część mieszkańców wsi oskarżyła Moiraine, że to ona ściągnęła trolloki do wsi.
Rand, Mat i Perrin usłyszeli od Aes Sedai, że to właśnie ich trzech chciały dopaść trolloki. Atak bynajmniej nie był chaotyczny i przypadkowy. Czarny wysłał swoje sługi, bo któryś z młodzieńców jest mu potrzebny. Może nawet wszyscy trzej.
Dla własnego dobra, a także w interesie innych mieszkańców wioski, Rand, Mat i Perrin opuszczają Pole Emonda. Udają się w długą podróż do Tar Valon, siedziby Aes Sedai. Razem z nimi wieś opuszcza także Egwene, młodzieńcza miłość Randa. O los chłopców niepokoi się bard Thom, dlatego dołącza do grupy. A śladem ich wszystkich wyrusza wioskowa Wiedząca, Nyneave. Wszystkich czeka wiele niebezpieczeństw, bo sługi Czarnego nie rezygnują z powierzonego im zadania. Za wszelką cenę chcą dostać w swoje ręce trójkę młodzieńców.
"Oko Świata" to pierwszy tom cyklu "Koło Czasu". Czytałem go już parokrotnie. Mam duży sentyment do całego cyklu, choć przy późniejszych tomach miałem całkiem sporo zastrzeżeń. To co wciąż podziwiam, to rozmiar, bogactwo i różnorodność uniwersum wykreowanego przez Jordana. Pierwszy tom daje tego zaledwie przedsmak. Mamy tu wprawdzie już tajemnicze Aes Sedai, fanatycznych Synów Światłości, złowrogie Sługi Ciemności, czy pacyfistycznych Druciarzy, ale autor w kolejnych tomach sportretował bardzo szeroki wachlarz różnych ludów, które zamieszkują to uniwersum. Prezentuje różnorodne światopoglądy i obyczaje. Czytelnik może odnieść wrażenie uczestniczenia w wyprawie odkrywczej przez niezbadane lądy.
Powieść zalicza się do fantasy, dlatego znajdziemy tu wszystkie typowe dla tego gatunku rekwizyty: magię i magiczne przedmioty, potwory i niezwykłe istoty innych gatunków inteligentnych, tajemnicze ruiny i wspaniałe miasta. Także na tym polu Jordan daje niezwykły popis wyobraźni. Naturalnie, zauważam tu delikatne podobieństwa do prozy Tolkiena. Zresztą Dwie Rzeki to taka sama sielankowa rolnicza kraina jak Shire. Za to żeński zakon Aes Sedai wykazuje pewne paralele do Bene Gesserit z "Diuny" Herberta. Czy takie inspiracje były, czy nie, trudno mi stwierdzić. Proza Jordana jest efektem wielu lat rozwoju fantastyki. Ma to swoje konsekwencje, bo na pewnym etapie trudno być kompletnie oryginalnym.
Fabuła pierwszej części cyklu toczy się dość ospale. Widać tu przedsmak dłużyzn, które zagoszczą na kartach kolejnych części. Historia jednak jest intrygująca. Jordan dobrze buduje atmosferę tajemnicy. To ona przede wszystkim sprawia, że chce się czytać dalej i sięgnąć po kolejne tomy.