Znaleziono go obok zmasakrowanych rzymskich legionistów. Nie podał swego imienia, nadano mu zatem imię Feliks, czyli szczęśliwy. Nie powiedział nic na swój temat, ale uznano, że też jest legionistą. Został więc wcielony do legionu. Czasy są niespokojne. Germanie się buntują. Zawierucha wojenna niweczy jego plany. A tak bardzo chciał po prostu uciec. Teraz musi stanąć do walki o przetrwanie. W miejscu, które przejdzie do historii jako Las Teutoburski.
Na okładce książki można przeczytać: "Dla czytelników o mocnych nerwach". Fakt, trzeba mieć nerwy ze stali, aby znieść wszystkie brednie autora. Myślałem, że skoro nie jestem specjalistą od starożytności, mogę pokusić się o lekturę powieści, której akcja toczy się w początkach naszej ery. Nie doceniłem, jak bardzo autor zlekceważy historię. Przebieg wydarzeń poprzedzających bitwę i samą bitwę odtwarza dość rzetelnie. Przynajmniej naginanie faktów można usprawiedliwić potrzebami fabularnymi. Prawdziwy problem polega na tym, że autor bladego pojęcia nie ma o życiu codziennym i realiach tamtych czasów. Przenosi więc wstecz współczesne doświadczenia. Równie dobrze mógłby kazać unosić się śmigłowcom nad polem bitwy i nie zrobiłoby to żadnej różnicy.
Ilość elementów ahistorycznych jest ogromna. Zacząwszy od przyjęcia w szeregi legionów osoby bez tożsamości. Litości! Tam mogli służyć tylko obywatele Rzymu! To wykluczało ogromną większość populacji imperium. Protekcja Arminiusza nic by nie dała. Przeciw sobie miałby dobrze zorganizowaną rzymską machinę biurokratyczną. Bez problemu umieściłby swojego protegowanego w wojskach pomocniczych, ale legiony to była elita. Gdyby byli tak zdemoralizowani, jak próbuje to pokazać autor, pod ich butem nigdy nie znalazłaby się tak duża część świata. Ich atutem nie była przewaga techniczna, jak jest teraz w przypadku USA. Kluczowe były dyscyplina i wyćwiczenie. Naturalnie, zawsze znajdą się kiepscy dowódcy, którzy potrafią poprowadzić do klęski doborowe jednostki.
Co i rusz zdumiewały mnie pomysły autora. Czy on naprawdę sądzi, że udałoby się znaleźć ochotników do armii, gdyby weterani dostawali tylko jałową ziemie? Naprawdę wydaje mu się, że legioniści walczyli w imię Cesarstwa Rzymskiego? Skąd w ogóle pomysł, że za panowania Oktawiana Augusta ogłoszono powstanie cesarstwa? W rzeczywistości Rzymianie jeszcze nie zdawali sobie sprawy z końca republiki. Przecież zachowano wszystkie instytucje republikańskie. Pozwalano ludziom głosować, jak dawniej. Oktawian nawet nie ogłosił się dyktatorem, jak uczynili to wcześniej Sulla, czy Cezar. Owszem, niektórzy mieli świadomość, że coś się zmieniło, że nie ma już takiej wolności, że ustrój nie jest już taki sam, że jedna osoba ma swych rękach więcej władzy, niż ktokolwiek wcześniej, ale Oktawian dbał o pozory. Co najważniejsze, skorumpował lud polityką rozdawnictwa i licznymi igrzyskami (nikt przed nim nie organizował ich w takiej ilości). No i nie ma to jak zwycięska wojenka na podbicie słupków popularności. Mechanizmy wprowadzania rządów jednostki na przestrzeni historii pozostają niezmienne do czasów współczesnych.
Dygresja historyczna była długa, może ze względu na kontekst współczesny i przestrogę, jaką niesie. W każdym razie, państwo oficjalnie nazywano Senatus Populusque Romanus, czyli Senat i Lud Rzymski. Skrót tej nazwy to SPQR. Ta nazwa państwa przetrwała aż do czasów Konstantyna Wielkiego. Propagandowo sprawdzało się to znacznie lepiej, niż Cesarstwo Rzymskie. Legioniści na swoich insygniach wojskowych mieli właśnie napis SPQR. A autor jakby w ogóle o tym nie wiedział...
Wbrew tezom autora, w Imperium Rzymskim nigdy nie zrodziła się żadna ideologia uzasadniająca podboje. Rzymianie nigdy nie chcieli nikogo romanizować, a tym bardziej oświecać. To jakieś absurdalne wymysły Jonesa. Podboje im się przydarzały, ale nie były planowane. Po prostu od czasu do czasu jakiś rzymski polityk chciał zwiększyć swoje poparcie społeczne zwycięską wojenką. Do tej pory się to sprawdza (patrz Putin czy Erdogan; co zaskakujące, Trump wyraźnie wojny się boi, choć jego otoczenie o niej marzy).
Niesamowite, jak w wizji autora zlaicyzowana jest rzymska armia. Nie ma tu żadnych wierzeń. Tymczasem znaleziska archeologiczne dowodzą czegoś wręcz przeciwnego. Legioniści wierzeniom poświęcali dużo czasu, a przy tym byli niezwykle przesądni. Jak to prości ludzie.
Mógłbym jeszcze długo. Patrzę jednak na zegarek i widzę, że poświęciłem na krytykę zbyt wiele czasu. Być może dla osób nie znających historii moje uwagi są bez sensu. Jednak nawet fabularnie powieść wypada słabo. Wieje nudą. Przez jakiś czas autorowi udaje się utrzymać napięcie dzięki tajemnicy otaczającej postać bohatera. Im bardziej jednak poniewierał historię, tym bardziej byłem przekonany, że będzie to jakaś niesamowicie głupia tajemnica. Nie pomyliłem się. Nic się nie trzyma kupy. Co najwyżej muchy się do niej zlatują. Duże rozczarowanie.