Paul Carpenter nadal pracuje w J. W. Wells & Co. Właściwie to musi, bo rodzice sprzedali go firmie, co pozwoliło im na w miarę dostatnią emeryturę na Florydzie. Aktualnie Paul boryka się z problemami uczuciowymi. Cierpi, odkąd Sophie, w efekcie intryg hrabiny Judy, zapomniała, że go kocha. Dostrzega jednak dla siebie nadzieję, bo aktualnie pracuje dla profesora Theo Van Spee, u którego znalazł recepturę eliksiru pozwalającego uodpornić się na kobiece wdzięki. Składnikiem eliksiru są tajemnicze kryształki Van Spee. Paul potajemnie kradnie je z biurka profesora. Przynajmniej wydaje mu się, że potajemnie. W rzeczywistości wszystkowiedzący profesor przymyka oko na ten wybryk w nadziei, że jego pracownik po zażyciu eliksiru odzyska wreszcie równowagę emocjonalną. Paul dowiaduje się o tym od nowego pracownika firmy, Franka Laertidesa. Ten ostatni oferuje pomoc w przygotowaniu eliksiru. Tyle tylko, że niedługo po zażyciu eliksiru Paul zostaje zabity przez gobliny. Właściwie to złożony w ofierze. Podstępem. Ale mniejsza o szczegóły. Nie jest to pierwszy raz, gdy Paul umiera, więc powrót do świata żywych nie zajmuje mu zbyt wiele czasu. I tak zaczyna się kolejna wielka przygoda Paula. A wszystkiemu winien jest profesor Van Spee i tytułowy budyń.
Fabuła jest jeszcze bardziej surrealistyczna niż w poprzednich tomach. Próżno w niej doszukiwać się sensu. Ale jest zabawnie. Oswoiłem się ze specyficznym poczuciem humoru autora. Zwłaszcza że obracamy się w kręgu podobnych lektur, dzięki czemu dostrzegam subtelny humor wielu aluzji (najbardziej rozbawiła mnie faktura dla D. Gray'a za renowację obrazu). Co ciekawe, o mało nie przegapiłem tego tomu. Wszystko przez to, że wydawnictwo zmieniło szatę graficzną okładki. Nie będę krył, że wcześniejsze okładki bardziej mi się podobały. Jednak, abstrahując od okładki, książka wypada nieźle. Doskonała lektura na urlop. |