Recenzje
 
 
Recenzje Karola
 
Mark Hodder
"W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka"
Mark Hodder W dziwnej sprawie Skaczącego Jacka

Jest II połowa XIX wieku. Od czasu tragicznej śmierci królowej Wiktorii na tronie brytyjskim zasiada król Albert. Richard Francis Burton wraca do Londynu po latach podróży. Zastaje miasto kompletnie odmienione za sprawą nowinek z dziedziny techniki i genetyki. Mimo tego, bez problemu odnajduje się w nowej rzeczywistości. Bardziej kłopotliwe są dla niego kalumnie, którymi obrzuca go jego dawny przyjaciel, John Speke. Nie wie, że czekają go znacznie poważniejsze kłopoty, a ich zapowiedzią są wydarzenia pewnego wieczora, gdy zostaje zaatakowany i pobity przez tajemniczą postać na szczudłach, która domaga się, by Burton zostawił ją w spokoju. Burton jest kompletnie zdezorientowany. Jednak zdarzenie to nabiera zupełnie innego wymiaru, kiedy otrzymuje od premiera Palmerstona zadanie wyjaśnienia sprawy Skaczącego Jacka, który napastuje od lat młode kobiety. Burton ma też rozwikłać tajemnicę ludzi-wilków grasujących na East Endzie. Jak łatwo się domyślić, sprawy te wydają się od siebie niezależne, ale w toku śledztwa prowadzonego przez Burtona wychodzi na jaw, że istnieje między nimi związek. Burton angażuje do pomocy poetę Algernona Swinburne'a. Wspólnie muszą stawić czoła spiskowi szalonych naukowców i uratować ludzkość.

Sięgnąłem po tę książkę, bo nie ukrywam, że mam nie do końca zrozumiałą słabość do staempunka. Ponadto zaintrygował mnie pomysł rzeczywistości alternatywnej, w której będę śledził przygody znanych postaci historycznych w kompletnie odmiennych realiach. Richard Francis Burton to bardzo barwna postać, nic dziwnego zatem, że pisarze raz po raz czynią go bohaterem swoich powieści (chociażby Philip José Farmer w "Gdzie wasze ciała porzucone"). Muszę też pogratulować wydawnictwu sposobu wydania książki: oprawa, choć klejona, udaje szytą, wypukły grzbiet, stylizowane opracowanie graficzne. Bardzo mi się to spodobało. Tak samo zresztą, jak początek powieści. Nawet jakoś przełknąłem - choć było trudno - że brytyjski król George III tajemniczym sposobem stał się Grzegorzem III, a nie Jerzym III (ciekawe, czy zamiast Jerzego Waszyngtona pojawi się wkrótce Grzegorz Waszyngton?). Przetrawiłem też posługiwanie się w XIX wieku rapierami. Broń ta, jako ciężka i nienadająca się do szybkiej wymiany ciosów, wyszła z użycia już w XVIII wieku. Zastąpiła ją szpada. I to właśnie szpady ukrywane były w laskach spacerowych. Nie mam dostępu do oryginalnego tekstu, więc nie wiem, czy winny pomyłki jest autor, czy tłumacz. Jak wspomniałem, zniesmaczyło mnie to, ale wyleciałoby mi z głowy, gdyby nie fakt, że ostatecznie uznałem tę powieść za swoją największą pomyłkę ostatnich paru lat. Czytywałem książki słabe, ale taki gniot?

Początkowo nic nie zapowiadało, że moja ocena powieści będzie tak drastycznie niska. Była interesująca zagadka, była zawiła intryga, były postaci historyczne ukazane w krzywym zwierciadle alternatywnej rzeczywistości, ale narracja jakoś utykała. Dialogi były równie naturalne jak sztuczne kwiaty stojące w poczekalni u mojej dentystki. Jedyne, co wypadło gorzej od dialogów, to wiarygodność psychologiczna postaci. Hodder wprawdzie na wszelki wypadek większość z nich uczynił szaleńcami, ale nawet jako szaleńcy wypadają mało przekonująco, bo przecież nikt nie staje się szaleńcem ot tak, dla kaprysu. Inna sprawa, że cała wizja rzeczywistości alternatywnej robi wrażenie tanich dekoracji w niskobudżetowej produkcji Eda Wooda.

Kiedy ma się do czynienia ze steampunkiem, to nie można wykrzykiwać "To niemożliwe" tylko dlatego, że wsparty wiedzą techniczną rozsądek buntuje się przeciw pomysłom na nowinki technologiczne opisane przez autora. Nurt ten operuje na tym samym poziomie wiarygodności, co fantasy, a przecież nie będę wywracał oczami na wzmianki o magii tylko dlatego, że w realnym świecie nic takiego nie istnieje. Sięgając po tę książkę zaakceptowałem pewną konwencję. Nie trzeba szczególnej erudycji, by zauważyć, jak silnie pomysły Hoddera były inspirowane twórczością Herberta G. Wellsa. Całą powieść można wręcz uznać za swoisty hołd dla Wellsa. Mimo tego, nawet przyjmując założenia autora nijak nie byłem w stanie zaakceptować zaproponowanych przez niego implikacji pewnych wydarzeń. To był jawny gwałt na rozumie. Nawet w świecie alternatywnym logika powinna obowiązywać. Tyle tylko, że wówczas nie byłoby tej powieści. Fabuła ma wiele słabych miejsc, ale ewidentnie najsłabszym z nich jest tytułowy Skaczący Jack.

Wszelkie pomysły na podróże w czasie otwierają szerokie pole do popisu. Ile na ten temat powstało opowiadań, książek, filmów itd., trudno zliczyć. Tym, co zawsze budziło kontrowersje i spory, była sprawa słynnego "paradoksu dziadka". Dla jednych jest to koronny dowód na to, że podróże w czasie są niemożliwe. Koncepcji i pomysłów na rozwiązanie tego paradoksu powstało wiele. Bywały lepsze lub gorsze, ale Hodder dowiódł, że nawet na tym polu jest w stanie dokonać rzeczy wydawałoby się niemożliwej, czyli zejść do poziomu intelektualnego ... spinacza biurowego. Mam nadzieję, że żaden spinacz biurowy nie poczuł się urażony. Hodder skompilował istniejące koncepcje w sposób najbardziej absurdalny z możliwych. Korci mnie, by krok po kroku poddać pomysły fabularne autora surowej analizie i bezwzględnie je ośmieszyć, ale może ktoś zechce tę książkę mimo wszystko przeczytać. Po co mam mu psuć ewentualną zabawę? Swoją drogą, zważywszy na obecny poziom edukacji w tym kraju, wielu czytelników nawet nie zauważy urągającego rozumowi niezamierzonego absurdu przemykającego chyłkiem między wersami. Nasze elity polityczne od lat skutecznie dbają o to, by wyborca był jedynie słabo rozgarniętym konsumentem dóbr materialnych. System edukacji z premedytacją doprowadzono do ruiny.

Zanim spadną na mnie gromy ze strony części czytelników, zaznaczam, że zauważyłem, iż autor celowo ucieka się miejscami do absurdu i przerysowania. Nie dostrzegam w tym jednak żadnego głębszego sensu. Intencje autora mi umykają. Prawdopodobnie dobrze się bawił, obsadzając postaci historyczne w tak dziwacznych rolach. Ale czy coś z tego wynika? Jakaś głębsza myśl lub przesłanie? Ktoś, kto czytał Wellsa, nie znajdzie tu żadnej nowej i wartej uwagi idei, bo to jedynie krzywe zwierciadło, w którym twórczość Wellsa odbija się w sposób karykaturalny. Gdyby doprawić wszystko odpowiednią dawką humoru, a wyrzucić całe to bezsensowne wiktoriańskie zadęcie, powieść nabrałaby innego wymiaru. Być może otrzymalibyśmy rozrywkę wysokiego lotu. Zamiast mimowolnie krzywić się i wzdychać z żalu nad utraconym bez sensu czasem, zaśmiewałbym się pod nosem i komplementował pomysłowość autora. Niestety, teraz to ja zboczyłem na manowce historii alternatywnej. Nic mi nie zwróci straconego czasu. Nic nie przywróci do życia drzew, z których powstał papier, na którym wydrukowano tę powieść. Nic... Tylko po co w takim razie tracić czas na tę recenzję? I to jest najlepsza puenta.

     
 
Site copyrights© 2012 by Karol Ginter