Recenzje
 
 
Recenzje Karola
 
Terry Goodkind:
"Pożoga"
Pożoga

Już po raz 9 towarzyszyłem przygodom Richarda Rahla. Minął już prawie rok od chwili, gdy go kupiłem, a dopiero niedawno zdecydowałem się na jego lekturę. Nic w tym niezwykłego. Już czytając "Bezbronne imperium", doświadczałem gwałtownych ataków krytycyzmu w stosunku do kreowanej przez autora fabuły. Nie czułem zatem nadmiernego entuzjazmu na myśl o kolejnych przygodach Richarda i Kahlan. Ale ostatecznie postanowiłem odrzucić uprzedzenia i raz jeszcze przenieść się do świata wykreowanego przez Terry'ego Goodkinda.

Fabuła zaczyna się w chwili, kiedy Nicci (była Siostra Mroku, potem Pani Śmierci na usługach Jaganga, która w 6 tomie cyklu zmusiła Richarda do udania się do stolicy Imperialnego Ładu) ratuje życie rannemu Richardowi. Kiedy Richard odzyskuje przytomność, stwierdza, że Kahlan nie tylko zniknęła, ale - co gorsze - nikt jej nie pamięta. I właściwie to by było na tyle. Przez kilkaset stron powieści Richard spotyka kolejne bliskie mu osoby i usiłuje je przekonać, że Kahlan istniała. Zresztą jak spotyka osoby mniej bliskie, też usiłuje je przekonać. Dość szybko mnie to znudziło. Ile razy można odgrywać wariant sceny, w której Richard pyta o swoją żonę, a potem próbuje dowieść rozmówcy, że nie wymyślił sobie Kahlan? Sam pomysł może i byłby interesujący w przypadku samodzielnej powieści. Nie sprawdza się zupełnie w kolejnym tomie cyklu, kiedy czytelnik wie doskonale, że racja jest po stronie Richarda. Dłużyzny wyjątkowo okrutne. Przyznaję, iż w pewnym momencie posunąłem się do przekartkowywania powieści. Niezbyt pomogło. Gdyby powieść odchudzić o jakieś 60% objętości, to może i coś by z tego było.

Nie byłbym sprawiedliwy, gdybym nie wspomniał o pozytywnych aspektach tej powieści. Jednym z nich jest motyw 17-letniego cyklu życiowego świerszczy. Tak się złożyło, iż niedawno w "Rzeczpospolitej", jako dodatek, był film popularno-naukowy na VCD, z którego dowiedziałem się, że takie owady rzeczywiście istnieją. Co ciekawe, świerszcze pojawiły się ostatnio w 2003 roku, czyli w momencie, kiedy autor zapewne przystępował do pisania powieści. To niesamowite, jak życie i świat realny potrafią inspirować twórców fantasy. Niby nie powinno dziwić, bo przecież trudno o inną inspirację, niż otaczająca nas realność, ale ile osób wie o istnieniu takiego świerszcza? Sam bym nie miał tej wiedzy, gdybym nie odwlekał lektury. Zbiegi okoliczności bywają czasami niezwykłe.

Ciekawym pomysłem autora był temat znikania proroctw i pojawiania się białych plam w księgach. Choć pozostawało to w ścisłym związku ze zniknięciem Kahlan, to jednak fragmenty opisujące ten wątek bardziej mnie zainteresowały niż chaotyczne poszukiwania Kahlan w wykonaniu mało rozgarniętego Richarda.

Konkluzja z lektury jest jedna: to koniec. Nie sięgnę po kolejne tomy. Nawet pomimo tego, że to pierwszy tom trylogii. A co za tym idzie, wątek fabularny nagle się urywa. Zmuszałem się do przebrnięcia przez te kilkaset stron. Lektura nie była przyjemnością. W pewnym momencie nabrała charakteru narzuconego sobie obowiązku. Smutna konkluzja, bo miło wspominam pierwsze tomy cyklu. Czasami autor powinien wiedzieć, kiedy skończyć. Bo inaczej czytelnicy mogą mu to dać do zrozumienia.

     
 
Site copyrights© 2006 by Karol Ginter