Okładka książki dowodzi zmian, które
zaszły na polskim rynku wydawniczym
przez ostatnie lata. Całe lata 90-te
ubiegłego wieku dominowały tam entuzjastyczne
recenzje cytowane za zachodnimi tytułami
prasowymi, które nierzadko zupełnie
nic polskim czytelnikom nie mówiły.
Ważny był jednak ten entuzjazm. Chodziły
wprawdzie słuchy, że opinie te w rzeczywistości
rodziły się nad Wisłą, ale to pewnie
jacyś zawistni konkurenci preparowali
te plotki. Ostatnio dostrzegam nowe
trendy. Teraz zadanie zarażenia entuzjazmem
klientów i przyszłych czytelników wzięli
na swoje barki polscy recenzenci. Na
tylnej okładce znalazło się tyle peanów,
że można by tym obdzielić kilka książek.
Daje o sobie znać moja wrodzona złośliwość,
nad którą ciężko pracuję. Oczywiście
bynajmniej nie po to, aby ją zmniejszyć.
Kąśliwe uwagi odnoszą się jednak wyłącznie
do nadmiaru lukru na okładce. Na to,
co znalazło się między okładkami, wcale
nie narzekam.
Bohaterem powieści jest Charles Nancy.
Nikt go tak jednak nie nazywa. Wszyscy
wołają go "Gruby Charlie".
Nie pomogły kolejne zmiany adresu
zamieszkania. Przeprowadzka ze Stanów
do Anglii też nic nie dała. Gruby
Charlie podskórnie czuł, że wszystkiemu
winien był jego ojciec. Gdy jego ojciec
coś nazwał, tak już zostawało. Gruby
Charlie zachował w pamięci wiele złych
wspomnień związanych z ojcem. Dlatego
właśnie ani myśli zapraszać go na
swój ślub. Co jednak zrobić, gdy narzeczona,
której pragnienie czynienia dobra
jest równie silne jak potrzeba oddychania
u przeciętnego przedstawiciela ludzkiej
populacji, uprze się aby pogodzić
rodzinę? Można sobie co najwyżej powzdychać.
Oczywiście znalezienie kontaktu z
ojcem to nie taka prosta sprawa, jeżeli
unikało się go od wielu lat. Trzeba
zaangażować osoby trzecie. Okazuje
się jednak, że Gruby Charlie nie będzie
mógł zaprosić ojca na ślub. W zamian
za to musi udać się na pogrzeb ojca.
Problemy Grubego Charliego zaczynają
się, gdy dowiaduje się, że jego ojciec
był bogiem, a ponadto ma brata. Jest
to dobry punkt wyjścia do zawiązania
akcji. Co do motywu z dawno zaginionym
bratem, to powiedziałbym nawet, iż
punkt wyjścia jest już nieco wyeksploatowany.
Szczególnie w gatunku, który zalicza
się do moich ulubionych: horrorze.
Nie ukrywam, iż fragmenty fabuły delikatnie
trącały struny wspomnień związanych
z lekturą innych powieści. Jednak
całość jest zdecydowanie oryginalna.
Nie można bowiem zapominać o osobie
autora. Mógłby z tego wyjść horror,
czy thriller, ale Gaiman był przecież
współautorem "Dobrego omenu".
Nie ma mowy o straszeniu na poważnie.
A na dodatek 13 rozdział powieści
jest zatytułowany "Rozdział 13,
który dla niektórych okazuje się pechowy".
I to chyba mówi samo za siebie.
Powieść bardzo mi się spodobała.
Właściwie od pierwszych stron, zanim
na dobre zawiązała się akcja. To zaleta
humorystycznej narracji. Przyznaję,
że początkowo czułem się nieco wyjęty
z kontekstu. Nie czytałem "Amerykańskich
bogów". W czasie lektury "Chłopaków
Anansiego" nie miałem pod ręką
ani swojej biblioteczki, ani dostępu
do Internetu. Imię "Anansi"
nic mi nie mówiło. Mogłem się tylko
domyślać. Domyślałem się dobrze: jest
to postać zaczerpnięta z wierzeń afrykańskich.
Właściwie mógłbym dużo dobrego powiedzieć
o powieści. O jej optymistycznym przesłaniu.
O humorze. O ukazaniu w krzywym zwierciadle
wielu ludzkich zachowań. I o wielu
innych rzeczach. Ale może po prostu
warto sięgnąć po tę powieść i samemu
się przekonać? Polecam. |