Recenzje
 
 
Recenzje Karola
 
Steven Erikson
"Pył snów"
"Okaleczony bóg"
Steven Erikson Pył snów Okaleczony bóg

Wreszcie stawiłem czoła ostatnim tomom opowieści z Malazańskiej Księgi Poległych. Daruję sobie próbę streszczenia choć paru wątków. Jest to bezcelowe, bo autor postawił sobie za cel namnożenie liczby wątków do takiego poziomu, by nikt nie był w stanie tego ogarnąć. Liczba postaci przewijających się przez karty powieści też przekracza przyzwoite normy. Z jednej strony podziwiam autora, że się w tym nie pogubił, ale z drugiej strony nie wiem, czemu to miało służyć. Próbowałem zacząć lekturę tych tomów z marszu, ale już po chwili byłem skołowany. Nie wiedziałem, kto jest kim i o co tu w ogóle chodzi. Musiałem przeczytać poprzednie tomy, co wydłużyło radykalnie czas poświęcony na lekturę. W końcu udało mi się dobrnąć do końca. Niestety, cykl, który kiedyś wysoko ceniłem, zdryfował w kierunku, który mi się nie spodobał. Dlatego w tej recenzji zamierzam okrutnie skrytykować mankamenty, kompletnie zapominając o pozytywach, bo te wskazywałem w poprzednich recenzjach cyklu.

Zacznijmy od tego, że całe fragmenty są pozbawione treści. Słowa zapełniają strony, ale nie niosą żadnego sensownego przekazu, który pozostawiłby ślad w pamięci. Za zdaniami kryje się tylko bezdenna pustka. Nicość. Ich brak byłby niezauważalny. Ich obecność czyniła lekturę nużącą. Dawkowane nadmiernie często rozważania bohaterów potrafiły zmienić narrację w bełkot. A przede wszystkim rozbijały tempo akcji. Kiedy już wydawało się, że zaczyna coś się dziać, nagle narracja dryfowała w jakimś dziwnym kierunku.

W cyklu Eriksona fabuła zawsze zawierała sporą dawkę surrealizmu i nie poddawała się racjonalnemu osądowi. Tym razem jednak absurd zdetronizował groteskę, a kiedy przestało być śmiesznie, zaczęło być żałośnie. Faktem jest, że fantasy z samej definicji jest oderwana od realiów, ale gdy staje się zbyt oniryczna, traci zdecydowanie w moich oczach. Autor wypowiedział wojnę logice i konsekwencji. Można przyjąć, że była to jego deklaracja programowa, z którą nie krył się w poprzednich tomach. Bywałem po lekturze mocno skołowany, ale miało to swój urok. Owszem, nie rozumiałem praw rządzących uniwersum Eriksona, ale wierzyłem, że jakieś są. Teraz zwątpiłem. Autor traktuje je zbyt nonszalancko, dostosowując dowolnie do bieżących potrzeb. A tego nie lubię.

I na koniec jeszcze tylko jeden element, który ponadprzeciętnie pobudził moje receptory absurdu. W uniwersum Eriksona człowiek nie jest jedynym gatunkiem inteligentnym. Jest za to gatunkiem najbardziej zaborczym. I tu czytelnik natyka się na dysonans poznawczy: inne gatunki są dużo potężniejsze, dysponują mocami fizycznymi i umysłowymi znacznie przekraczającymi ludzkie możliwości, a jednak to ludzie jakimś sposobem doprowadzili inne gatunki na skraj zagłady. Można to tylko przyjąć na wiarę, bo rozum tego nie zaakceptuje w żadnym przypadku. Jeszcze zabawnej jest, gdy bogowie utyskują na ludzi, widząc w nich zagrożenie. Czyżby absurd miał być znakiem rozpoznawczym uniwersum Eriksona?

Nie będę dalej mnożył zarzutów. Cieszę się, że to już koniec cyklu. Koniec udręki. Czy poziom tych książek tak odstaje od poprzednich, czy może ja się zmieniłem? Może ponure i okrutne wizje Eriksona już do mnie nie przemawiają? Swoją drogą wydaje mi się jednak, że bezsensownego okrucieństwa było mniej w poprzednich tomach. Tym razem autor stracił wszelki umiar, a wymyka się mojemu zrozumieniu, dlaczego tak się stało. Co chciał osiągnąć? Pytań bez odpowiedzi jest wiele, ale zamknijmy może ten rozdział mojego życia, jakim była lektura cyklu Eriksona. Tyle tygodni...

     
 
Site copyrights© 2013 by Karol Ginter