James Eckert zadomowił się w świecie alternatywnym. Poślubił Angelę. Zamieszkał w zamku, który wcześniej posiadał sir Hugh de Malencontri. Jego życie koncentruje się na codziennej rutynie zarządzania baronią. Przynajmniej do dnia, w którym nagle zmienia się ponownie w smoka. Zdarzenie to jest początkiem jego nowej przygody. Dowiaduje się, że ma określone obowiązki jako mag (musi używać magii) i jako królewski wasal (musi wyruszyć do Francji na wojnę). A wszystko to ma być kolejnym epizodem walki ze złem.
Niestety, tak jak zresztą pamiętałem, kolejny tom przygód Jamesa Eckerta nie jest tak pasjonujący jak pierwszy. Od pewnego momentu razi wręcz nudą. Autor stara się stylizować dialogi na średniowieczne i w konsekwencji pozbawione są one dynamiki i rażą teatralną sztucznością.
Co gorsza, logika nie nadąża za dziwacznymi pomysłami autora. Raz bohater jest karany za to, że nie używa magii, a wkrótce potem nie może w ogóle używać magii, bo zużył przyznane mu zasoby. Gdzie w tym sens? To nie wolno oszczędzać zasobów? Jakim cudem inni magowie funkcjonują? Wygląda to raczej tak, jakby autor dopasowywał zasady, które sam przecież wymyślił, do chwilowych potrzeb narracji.
Szkoda, że gdzieś zniknęła cała żartobliwa lekkość pierwszego tomu. Zmuszałem się, żeby jakoś dobrnąć do końca. Przykre.