Przez pewien czas sądziłem, że "Odyseja trojańska" to koniec przygód Dirka Pitta. Myliłem się. Kiedy pojawił się w księgarniach "Skarb Czyngis-chana" od razu go kupiłem. Dłuższy czas nie miałem jednak ochoty na przygody starzejącego się Dirka Pitta. Wreszcie się przemogłem.
Polski tytuł nie jest do końca szczęśliwy, choć zapewne marketingowo bardziej chwytliwy niż oryginalny, który brzmi "Skarb chana". Różnica dość istotna z punktu widzenia fabuły. Wieloznaczność tytułu ma głęboki sens. Wszystko zaczyna się bowiem od Kubiłaj-chana i wydarzeń, które miały miejsce za jego panowania.
Jak to zwykle u Cusslera, na wstępie mamy kilka historii, które znajdą swoje rozwinięcie w przygodach bohatera. Jest więc epizod z końca XIII wieku o dotarciu przez mongolski statek na nieznaną wyspę na Pacyfiku. To odkrycie podsuwa pewien pomysł starzejącemu się Kubiłaj-chanowi. Potem są wydarzenia z 1937 roku, kiedy brytyjski archeolog odkrywa zwój umożliwiający zlokalizowanie grobu Czyngis-chana. Tyle tylko, że toczy się wojna. Archeolog pospiesznie opuszcza Chiny. Zbyt późno orientuje się, że został oszukany przez swego mongolskiego współpracownika. Wreszcie, już współcześnie, mamy serię niezwykłych trzęsień ziemi. Jedno z nich wywołuje wielką falę na jeziorze Bajkał, gdzie akurat trafił Dirk Pitt ze swoim nieodłącznym przyjacielem, Alem Giordino. Dirk Pitt ratuje przed utonięciem grupę naukowców pracujących dla Konsorcjum Naftowego Awarga. Jednak w nocy ktoś dokonuje sabotażu na statku Pitta, a uratowani tajemniczo znikają. Potem - już zwyczajowo - Pitt i Giordino pakują się w coraz większe kłopoty. Oczywiście dla dobra innych.
"Skarb Czyngis-chana" nie ma w sobie może tyle uroku, co wiele poprzednich powieści Cusslera, ale jest na przyzwoitym poziomie. To lekka i przyjemna lektura. Dla tych, którzy podobnie jak ja lubią książki przygodowe, to wręcz pozycja obowiązkowa. |