Recenzje Karola
Blake Crouch
"Wayward Pines. Szum"
Blake Crouch Wayward Pines. Szum

Gdy odzyskuje przytomność, nie pamięta nawet kim jest. Trochę potrwa, zanim przypomni sobie, że jest agentem Secret Service i nazywa się Ethan Burke. Trafił do Wayward Pines, by odnaleźć agentów federalnych, którzy zaginęli tu wcześniej. Jednak po przybyciu na miejsce wszystko bierze w łeb z powodu ciężarówki, która taranuje jego samochód. Jego partner ginie. Ethan zdany jest teraz tylko na siebie. Nie ma pieniędzy, telefonu i dokumentów. Nie wiedzieć czemu, nie może skontaktować się z przełożonymi ani rodziną. Miejscowi, choć pozornie pełni dobrych chęci, nie kwapią się do pomocy. Szeryf nawet nie ukrywa wrogości. Może gdyby nie otępiający ból głowy, Ethan szybciej skojarzyłby niektóre fakty. Ale i tak stosunkowo szybko dochodzi do konkluzji, że w miasteczku dzieje się coś dziwnego. A z każdą godziną jego pobytu w Wayward Pines jest dziwniej i dziwniej...

W zasadzie jest to bardzo dobra książka. W zasadzie, bo zakończenie lekko rozczarowuje. Właściwie od pewnego momentu lektury uznałem, że rozczarowanie jest nieuchronne, bo przy takim spiętrzeniu zdarzeń niezwykłych i niesamowitych sensowne zakończenie wymagałoby od autora nie lada ekwilibrystyki. Crouch starał się jak mógł i na pierwszy rzut oka zaprezentowane na ostatnich stronach rozwiązanie wszystkich zagadek wydaje się sensowne. Oczywiście pod warunkiem przyjęcia pewnych założeń zaproponowanych przez autora. I właśnie te założenia budzą mój sprzeciw.

Niektórych kwestii nie mogę poruszyć. Po prostu zdradziłbym zbyt wiele. Mogę jednak odnieść się chociażby do tez wygłoszonych przez Pilchera. Bo są to niebywałe wprost farmazony. Co to niby miałoby znaczyć, że ludzki genom się zanieczyszcza? Tak się składa, że w procesie ewolucji już zdążył się bardzo poważnie zanieczyścić. Nawet 10% naszych genów może pochodzić od innych hominidów (najmniej skażony jest genom czarnoskórych mieszkańców Afryki).

Na gruncie genetyki tezy Plichera to majaczenia bezrozumnego szaleńca. Kogoś, kto nie ma na dodatek żadnego pojęcia o historii. Oczywiście, można przyjąć, że fakt iż jesteśmy wyżsi i zdrowsi od naszych przodków dowodzi właśnie zanieczyszczenia ludzkiego genomu. Wedle takiej pokrętnej logiki wzrost średniej długości życia też to potwierdza...

Ktoś powie, że mamy za to większą liczbę umierających na raka. Tylko pytanie brzmi, dlaczego? A dlatego, że poradziliśmy sobie z wieloma innymi chorobami, które nas uśmiercały. A na coś musimy umrzeć. Wbrew mitom, nie umiera się po prostu ze starości. Umiera się, bo coś się w organizmie zepsuło i przestało działać.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie jestem apologetą postępu. W ogóle nie lubię tego słowa, bo jest zwodnicze. Opisuje zmiany, które ktoś uznał za pozytywne. Słowo to często jest nadużywane w różnego rodzaju polemikach. Zawsze wolę mówić o zmianach. Ocena tych zmian to inna sprawa. Często bywa tak, że to co jednym się podoba, innym już niekoniecznie.

Mógłbym tak długo, ale zdryfowałem z tematu. Zresztą to tylko jedna z dyskusyjnych tez. Konkluzja jest taka, że choć książkę świetnie się czyta, to na koniec pozostaje pewien niedosyt. Crouch doskonale buduje atmosferę tajemniczości i niezwykłości. Trudno się od lektury oderwać. Świetne, ale...

PS. Dobrze by było, gdyby tłumacz wiedział, jaki będzie tytuł powieści na polskim rynku. Bo co to za książka, te wspomniane w posłowiu "Sosny"? Taka się w Polsce nie ukazała. Czyżby miała jakiś związek z "Wayward Pines. Szum"? Ojej, angielski tytuł tej powieści to "Pines", czyli właśnie "Sosny". No kto by się spodziewał.

Site copyrights© 2014 by Karol Ginter