Justin Cronin
"Przejście"

Justin Cronin Przejście

Amerykańska armia finansuje wyprawę naukową do boliwijskiej dżungli. Kieruje nią doktor Jonas Lear. Szuka on owianego tajemnicą wirusa, który wywołuje niezwykłą gorączkę krwotoczną. Jej niezwykłość polega na tym, że u tych, którzy przeżywają atak choroby, dochodzi do regeneracji wszystkich organów. Ten wirus mógłby stać się dla ludzkości furtką do nieśmiertelności.

Wyprawa kończy się wprawdzie śmiercią większości jej uczestników, ale wirusa udaje się odnaleźć. Niestety, zainfekowani wirusem przeobrażają się w krwiożercze monstra. W takiej postaci wirus jest do niczego nieprzydatny.

Doktor Lear uzyskuje od armii zgodę na dalsze badania, a co więcej - na eksperymenty na ludziach. Pierwszymi ofiarami eksperymentów są skazani na śmierć więźniowie. Jedyny efekt jest taki, że powstaje tuzin potworów. Doktor Lear postanawia więc zmienić obiekt eksperymentów. Wskazuje na sześcioletnią dziewczynkę, która zostaje uprowadzona do jego ukrytego na odludziu ośrodka.

Tymczasem eksperyment wymyka się spod kontroli. Przeobrażeni w bestie skazańcy wyrywają się na wolność. Wraz z nimi zabójczy wirus. Nadchodzi apokalipsa. Czy ludzkość przetrwa?

To krótkie streszczenie ujawnia czwartą część fabuły. No cóż, tempo akcji nie jest mocną stroną tej powieści. Właściwie, to brak tu jakiejkolwiek mocnej strony, ale o tym za chwilę. Ważniejsze, że do lektury zachęciło mnie streszczenie z okładki. Tymczasem ujawnia ono dokładnie połowę fabuły, czyli w tym przypadku jakieś czterysta stron książki. Myślałem, że to będzie punkt wyjścia dla całej historii, a tymczasem trzeba się sporo namęczyć, żeby do tego punktu dojść. Namęczyć, bo dawno już nic mnie tak skutecznie nie usypiało, jak ta powieść. Wystarczało kilkanaście stron, a oczy same się zamykały. Zdumiewająca skuteczność!

Powieść jest równie oryginalna, jak sos boloński we włoskiej restauracji. "Ojej, naprawdę serwujecie sos boloński! Niesamowite. Nie spodziewałbym się." Jak ktoś nie rozumie metafor: autor nie serwuje czytelnikom niczego oryginalnego. Wielokrotnie już literatura i film eksploatowały pomysły, po które sięga Cronin. W efekcie fabuła jest doskonale przewidywalna. O zaskakujących zwrotach akcji można zapomnieć. Zdarzenia toczą się zgodnie z utartym schematem. Dopiero czytelnik, który nadzwyczajnym wysiłkiem woli dojdzie do połowy powieści, może liczyć na to, że w ogóle coś go zaskoczy. Wcześniej jest jak podczas 50-tej podróży tą samą linią metra: teraz będzie przystanek X, a potem Y itd. Bo czy jakiegokolwiek czytelnika może zaskoczyć wyrwanie się spod kontroli eksperymentu nad zabójczym wirusem? Byłby zaskoczony, gdyby się nie wyrwał spod kontroli.

Oczywiście, sam wielokrotnie powtarzam, że wtórność fabuły mi nie przeszkadza (sos boloński też bardzo lubię, żeby odwołać się do wcześniejszej metafory). To jeszcze niczego nie przesądza. Powtarzanie pewnych schematów fabularnych jest wręcz nieuchronne. Pytanie, co może zrobić autor, aby mimo tego książka była atrakcyjna dla czytelnika? Cronin podszedł do tego zagadnienia nadzwyczaj oryginalnie. Najpierw postawił na dłużyzny. Wtrącał nieistotne dygresje, które doprowadzały mnie do szału. Postawił też sobie za punkt honoru, by stworzyć biografię każdej trzeciorzędnej postaci. Zapominając przy tym o biografiach dużo ważniejszych dla fabuły postaci, ale w końcu chciał być wyjątkowy. Zapewne wydawało mu się, że tym sposobem uwiarygodni postaci psychologicznie. Wyszło karykaturalnie. Najbardziej jaskrawym tego przykładem była kuriozalna myśl bezlitosnego mordercy: "Poczuł żal, że nie jest innym człowiekiem, że spojrzenie dziecka nie ma dla niego znaczenia." Serio. Cronin faktycznie to napisał.

Najgorsze, że Cronin naprawdę się zawziął, by stworzyć powieść romantyczną. Żegnajcie mrzonki o racjonalności i logice! Czucie i wiara górą! Masz czytelniku wierzyć a nie analizować! A jak kręcisz nosem, to masz na dokładkę działanie sił nadprzyrodzonych! Po takim ciosie twój rozum już się nie poniesie z desek. Bo jak tu poddać racjonalnej krytyce pomysły autora, gdy co i rusz pojawiają się interwencje tajemniczych sił nadprzyrodzonych?

Tymczasem mnóstwo wymysłów Cronina woła o pomstę do nieba. Czy racjonalny naukowiec zacząłby od eksperymentów na ludziach? W dobie genetyki? A jeśli już eksperymentować na ludziach, to czy nie lepiej zdecydować się na śmiertelnie chorych ochotników, niż na problemy z nieprzystosowanymi społecznie skazańcami? Po co trzymać przy życiu ofiary nieudanych eksperymentów? Czy nie warto by zrobić jakiejś sekcji? Tym bardziej, że każdy szanujący się szalony naukowiec kocha przecież sekcje zwłok. Skrycie marzy o wiwisekcji, ale oczywiście nie każdemu dane jest spełnić marzenia. Mógłbym tak ciągnąć. Zawsze powtarzam, że przełknę wiele bzdur, jeśli fabuła mnie wciągnie. Autor o to nie zadbał.

W tym wszystkim najbardziej zdumiała mnie wyrażona na kartach powieści obrona doktora Leara, który swoimi działaniami doprowadził do zagłady ludzkiej cywilizacji. Przecież to był zbrodniarz! Patrząc na skutki, gorszy od doktora Mengele. Czy ktoś normalny stanie w obronie eksperymentów doktora Mengele?

Właściwie, zapewne nigdy bym tej powieści nie skończył, gdyby nie to, że zabrałem ze sobą na wyjazd tylko dwie książki. Pierwszą szybko przeczytałem. Nie sądziłem, że ta druga okaże się tak kiepska. Krzywiłem się, ale czytałem, bo nie było sensownych alternatyw. Być może młodzież, która ma jeszcze słabe rozeznanie w literaturze i filmie, uzna powieść za ciekawą. To prawdopodobnie była zresztą grupa docelowa. Starszym nie polecam. Zresztą, ile można czytać o wampirach. Jak już ktoś musi, to są dużo lepsze pozycje.

Site copyrights© 2019 by Karol Ginter