W wieku 9 lat Stanley Holder usłyszał od swojej babci Rose historię o tragedii, która miała miejsce w 1933 roku. Magnat drzewny, Henry McNeice, urządził wielkie przyjęcie z okazji urodzin swojego syna, Charliego. Zabawa odbywała się w rezydencji zwanej Wielką Magnolią w Tusitali w Luizjanie. Nastoletnia Rose postanowiła z dwójką kolegów przyjrzeć się przyjęciu. W efekcie stali się świadkami niezwykłych i tragicznych zarazem wydarzeń, które miały tam miejsce. Prawie wszyscy uczestnicy przyjęcia zginęli w pożarze. Prawie, ponieważ Rose i jej dwaj koledzy widzieli, jak dwójka mężczyzn opuszcza przyjęcie. Rozmawiali o Wilkach Fenrydera. Jeden z nich odjechał, a zachowanie drugiego sprawiło, że trójka nastolatków uznała, iż siłą swej woli sprawił on, że cała rezydencja zajęła się ogniem. To zdarzenie odmieniło losy nastolatków. Nigdy nie odważyli się nikomu wspomnieć o tym, co zobaczyli. Dopiero Rose opowiedziała tę historię w 1970 roku swojemu wnukowi. Wiele lat później Stanley został poczytnym pisarzem horrorów. Nie miał pojęcia, jak usłyszana w dzieciństwie historia wpłynie na jego losy, a także losy innych mieszkańców Tusitali.
Początkowo powieść nieźle się zapowiadała, choć nie można powiedzieć, by tempo akcji zapierało dech w piersiach. Jednak także i inni autorzy horrorów (np. King, do którego autor nawiązuje) potrafią bardzo powoli budować napięcie. Wiarygodność psychologiczna postaci pozostawiała wiele do życzenia, ale i to jakoś przebolałem. W końcu wielu autorów miewa z tym problemy. Owszem, nie do końca przypadł mi do gustu sposób narracji, bo przykładowo zamiast dialogów Covin zbyt często preferował mowę zależną, ale sam pomysł na fabułę wydał mi się generalnie ciekawy. Autor sięgnął po takie zabiegi narracyjne, jak zaburzona chronologia zdarzeń, często wykorzystywana w horrorach. Pozwala to odpowiednio dawkować elementy zagadki i tym sposobem potęgować nastrój tajemniczości. Przez wiele stron myślałem, że wprawdzie nie jest to nic porywającego, ale mimo wszystko jest to przyzwoite czytadło. Końcówka jednak bardzo rozczarowała. Nie bardzo mogę przejść do szczegółów, by jej nie zdradzić, ale historia Wilków Fenrydera okazała się zupełnie niepoważna. Kolejna teoria spiskowa i to z gatunku tych wyjątkowo kiepsko skonstruowanych. Rozbawiła mnie. Brakowało mi tam do kompletu już tylko templariuszy, a katastrofa byłaby pełniejsza. W efekcie bez emocji przeczytałem ostatnie strony. Miejsce grozy zajęła komedia i tylko jako dość humorystyczne oceniałem ostatnie twórcze wygibasy autora. Tak to już ze mną jest, że jeśli autor nie przekona mnie do swojego pomysłu, to zamieniam się w malkontenta, który obojętnie i z jakiegoś absurdalnie głupiego poczucia obowiązku (nie należy przerywać tego, co się zaczęło) przewraca kolejne strony pozostałe do końca. Ciekawe tylko, jakim cudem mogła powstać kontynuacja takiego gniota? |