Skazany za brutalne zamordowanie własnego syna David Burroughs pogrążył się w depresji. Pogodził się z brutalnością więziennego życia. Traktuje to jako karę za zawód, jaki sprawił synowi, którego nie umiał obronić. Bo samej zbrodni nie popełnił. A przynajmniej nie pamięta, by ją popełnił. Wyrzekł się świata i świat wyrzekł się jego.
Wszystko się zmienia, gdy z wizytą w więzieniu pojawia się siostra jego żony. Pokazuje mu zdjęcie, na którym jest chłopiec wyglądający jak jego syn. Wreszcie ma cel w życiu. Tylko jak ma opuścić więzienie i odnaleźć syna? Kwestia ucieczki z więzienia staje się paląca, gdy podjęte zostają kolejne próby jego zamordowania. Dalszy pobyt w więzieniu to rosnące ryzyko gwałtownej śmierci.
Początkowo byłem nastawiony do powieści sceptycznie. Nie przypadł mi do gustu bohater. Nie lubię postaci, które rozczulają się nad sobą. Tymczasem David skapitulował. Prawie dał sobie wmówić, że zabił syna. Nie walczył, tylko poddał się. Jednak potem fabuła mnie wciągnęła. Coben potrafi konstruować spiętrzone intrygi. Zwrotów akcji jest dużo. Emocje buzują. Napięcie utrzymane do samego końca. Nic dziwnego, że lektura nie trwała długo.
To kolejna powieść Cobena, w której odmalowuje świat w mrocznych barwach. W świetle doniesień medialnych trudno nie przyznać mu racji. Bogaci i wpływowi naprawdę są strasznie zdemoralizowani i wykorzystują swoją uprzywilejowaną pozycję, by pozostać bezkarnymi. Smutne. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie postawa uboższych. Zakrawa ona na skrajną głupotę, ale mechanizm jej powielania pozostaje niezmienny od zarania ludzkości. Podatność ludzkiej populacji na ewidentne kłamstwa jest zdumiewająca. Powstało na ten temat wiele książek i filmów. Dziennikarze i publicyści donoszą o tym nieustannie. Efekt? Od tysiącleci bez zmian.