Arthur C. Clarke
"Koniec dzieciństwa"

Arthur C. Clarke Koniec dzieciństwa

Trwają przygotowania do wyprawy załogowej na Marsa. Jednak statek kosmiczny zbudowany na potrzeby tej ekspedycji nigdy nie opuści Ziemi. Nad Ziemią pojawiają się ogromne pojazdy obcych. Wkrótce przybysze ci zyskają miano Zwierzchników. Narzucają oni ludzkości nowe porządki. Likwidują wojny, głód i choroby. Większość ludzi jest zadowolona. Tylko niektórzy poddają w wątpliwość motywy Zwierzchników. Jakie są ich prawdziwe cele? Po co przybyli na Ziemię? Tylko po to, by zapewnić ludziom dobrobyt?

Powieść jest interesująca, ale sposób narracji pozostawia sporo do życzenia. Jej jedynym atutem jest intrygująca zagadka, która znajduje wyjaśnienie dopiero na ostatnich kilkudziesięciu stronach. Nie ma tu błyskotliwych dialogów, ciekawych postaci, czy zaskakujących zwrotów akcji. Jest tylko oryginalny pomysł, obudowany niezbyt porywającą fabułą. Nie rozumiem tylko, dlaczego przedstawiony został on tak jednostronnie. Miał on znacznie większy potencjał. Szczególnie, gdyby ukazane zostały różne punkty widzenia. Ten zaproponowany przez autora kompletnie do mnie nie przemawia.

Clarke niewiele rozumie z natury ludzkiej i to przebija z każdej strony powieści. Bardzo naiwnie zakłada, że ludzie są racjonalni. Tymczasem ludzie ograniczają się zazwyczaj do racjonalizowania rzeczywistości. To nie to samo, co racjonalny ogląd rzeczywistości.

Tylko śmiechem można zareagować na pomysł, że religia wyginie, gdy wszyscy będą żyć w dobrobycie i będą mieli nieograniczony dostęp do wiedzy naukowej. Większość ludzkiej populacji potrzebuje religii, bo rzeczywistość jest dla niej zbyt złożona, skomplikowana i nieprzewidywalna. Religie dają proste odpowiedzi i - co może nawet ważniejsze - nadzieję na szczęście. Nawet jeśli pośmiertne, to lepsze to niż nic. Dobrobyt szczęścia nie gwarantuje. Człowiek jest nienasycony w swych pragnieniach. Jasne, dla części populacji wystarczy telewizja, czy alkohol, ale nie dla wszystkich. Jest coś takiego w naturze ludzkiej, co sprawia, że człowiek wciąż goni za marzeniami. Jeśli zrealizuje jedno, zaraz wymyśli kolejne. Dobrobyt tylko potęguje jego pragnienia, bo umożliwia kreowanie nowych potrzeb, wcześniej kompletnie nieznanych. A ludzka kreatywność naprawdę nie zna granic. Clarke niby o tym wie i o tym pisze, ale mimo to wtłacza ludzkość z przyszłości w wymyślone przez siebie ramy, bo potrzebuje określonych zachowań na potrzeby fabuły. W efekcie cała wizja przyszłych losów ludzkości wypada kompletnie niewiarygodnie.

Clarke pada ofiarą swoich założeń. Przyjmuje, że wszystko ma swój cel. Że jest jakiś cel istnienia życia. Że jest jakiś cel istnienia ludzkości. Czym to się różni od koncepcji proponowanych przez religie? Religie nadają sens życiu. Clarke odrzuca religie, ale chce nadać sens istnieniu. Nie zauważa, że jego umysł wciąż skuty jest kajdanami koncepcji religijnych. To zresztą zrozumiałe, bo wyrósł na gruncie cywilizacji, której nie byłoby bez religii chrześcijańskiej. Stąd liniowa koncepcja historii, która musi mieć swój koniec. W wydaniu Clarke'a koniec ten wydaje się na pierwszy rzut oka niezwykle absurdalny, ale wszystko jest kwestią interpretacji. O tych interpretacjach mógłbym się rozwodzić, ale wtedy zdradziłbym zakończenie. Tego wolałbym uniknąć.

Swoją drogą, Clarke jest nie tylko niewolnikiem koncepcji religijnych, które na pozór poddaje krytyce, ale także określonej wizji ról społecznych. To mężczyźni odgrywają w powieści role pierwszoplanowe. Kobiety są tylko tłem. Zarezerwowane są dla nich role kochanek, matek i kucharek, ale nie ma prawa zrodzić się w ich umysłach jakakolwiek samodzielna myśl. Istnieją jako partnerki mężczyzn, ale nigdy nie są samodzielne intelektualnie. To w sumie dość przykre, że autor s-f, mający wytyczać nowe ścieżki, podąża tak utartymi szlakami i odtwarza model patriarchalny w karykaturalnej wręcz postaci. Szczególnie to widać w opisie futurystycznej kolonii artystów, gdzie kobiecie przypada rola matki i kucharki, a mężczyzna poświęca się sztuce.

W powieści jest też wątek polski. Jedyny Polak pojawiający się na kartach powieści zostaje tak scharakteryzowany: "Długotrwała walka jego ojczyzny o niepodległość wywarła nań tak przemożny wpływ, że żył wyłącznie przeszłością. Był jej malowniczym reliktem, jednym z tych, którzy żadną miarą nie dawali się wtłoczyć w ramy normalnego, uporządkowanego życia. Kiedy on i jemu podobni znikną, świat będzie bezpieczniejszym, lecz mniej interesującym miejscem." Zdumiewa, że to wciąż są słowa aktualne i dotyczą wielu Polaków. A przeraża, że słowa te pochodzą z lat 50-tych ubiegłego wieku. Mija 70 lat, a my wciąż żyjemy przeszłością, zamiast myśleć o przyszłości. Popełniłem na ten temat artykuł do gazetki studenckiej na początku lat 90-tych. Nie sądziłem, że po ponad ćwierćwieczu nie straci nic na aktualności. Pocieszam się tylko, że w ciągu ostatnich lat inne narody też ogarnął obłęd. Jakaś pandemia światowa? To dopiero jest materiał na powieść s-f! Z doskonałymi wątkami spiskowymi, które czytelnicy tak uwielbiają.

Site copyrights© 2019 by Karol Ginter