Andrew Warne zostaje wezwany do Utopii, nowoczesnego parku rozrywki, dla którego projektował metasieć zarządzającą robotami. Nie zdaje sobie sprawy z prawdziwych powodów wezwania. Ma nadzieję, że chodzi o rozbudowę systemu. Doświadcza wielkiego rozczarowania, kiedy na miejscu dowiaduje się, że ze względu na całą serię tajemniczych usterek robotów, metasieć ma zostać zlikwidowana. Gdy Andrew Warne doświadcza goryczy porażki, na terenie parku pojawiają się bandyci, którzy przy pomocy szantażu chcą wymusić na dyrekcji parku przekazanie im tajników supernowoczesnych technologii stosowanych w Utopii. Groźby są bardzo poważne, więc ich żądania mają zostać spełnione. Jednak w trakcie przekazywania płyty DVD zawierającej wszystkie dane na temat technologii holograficznych stosowanych w Utopii, podjęta zostaje nieudana próba zastawienia pułapki na szantażystów. Przestępcy podejmują działania odwetowe i ponawiają żądania. Tymczasem Andrew Warne odkrywa, że metasieć była celowo sabotowana. Jest oczywiste, że sabotaż ten ma związek z działaniami szantażystów. Dowodzi on przy tym, że współpracuje z nimi wysoko postawiony pracownik Utopii. Czy uda się odkryć jego tożsamość oraz uratować park przed nadchodzącą katastrofą? Cele szantażystów są bowiem dużo bardziej ambitne, niż tylko zdobycie tajników technologii holograficznych wykorzystywanych w Utopii.
Książka przyzwoita, ale nie jest to szczytowe osiągnięcie autora. Mam taką brzydką przypadłość - o której zresztą już parokrotnie wspominałem - że poddaję gruntownej analizie pomysły fabularne w czytanych przez mnie książkach. Ma to miejsce szczególnie wtedy, gdy fabuła nie wciągnie mnie na tyle, że ewentualne potknięcia przechodzą niezauważone. Tak było właśnie tym razem. Niby nie były to mankamenty poważne, ale zebrało ich się trochę. Ciężko chociażby przyjąć na wiarę, że w kompleksie rozrywkowym, gdzie w kasynach obraca się milionami dolarów, strażnicy w ogóle nie posiadają broni. Nie wiem, kto im wobec tego projektował systemy zabezpieczeń, ale byłby to nie lada patałach, skoro równocześnie można tam bez problemu wnieść broń. Mógłbym takich potknięć wyliczyć jeszcze wiele, ale chodzi mi jedynie o ilustrację pewnej maniery autora, w związku z którą przy lekturze od czasu do czasu zdrowy rozsądek się buntuje. Maniera ta sprowadza się do tego, że cała historia jest dość mocno podporządkowana dość wątpliwym założeniom, które czytelnik musi przyjąć na wiarę. Nie chodzi mi tu bynajmniej o zaczerpnięte z science-fiction pomysły na nowoczesne technologie. To w końcu tylko elementy scenografii. Jednak wprowadzenie elementów s-f nie wystarczy, bym zaakceptował tak rażący gwałt na zdrowym rozsądku, jakiego miejscami dopuszcza się autor. Po tym akurat pisarzu spodziewałem się, że czytelnik będzie traktowany jak osoba inteligentna, a nie ignorant, któremu da się wcisnąć każdą głupotę. Wychodzi na to, że miałem zbyt wygórowane oczekiwania. Liczyłem na to, że Lincoln Child poważnie podejdzie do zagadnienia i każdy detal będzie pieczołowicie dopracowany. Podsumowując, w dużym stopniu na odbiorze książki zaciążyło moje nastawienie. Zawiodłem się, bo oczekiwałem czegoś więcej, niż otrzymałem. |