Reacher chciał tylko umówić się z kobietą, której głos usłyszał w telefonie. Wiedział, że dowodzi ona tą samą jednostką żandarmerii, którą kiedyś on sam dowodził. Droga do Wirginii zajęła mu trochę czasu. Kiedy jednak dociera do bazy 110-tej jednostki specjalnej żandarmerii wojskowej, spotykają go same nieszczęścia. Nie dość, że major Susan Turner jest nieobecna, to Reacher zostaje wcielony z powrotem do wojska, oskarżony o morderstwo i pozwany o ojcostwo. I jakby jeszcze tego było mało, dwóch anonimowych żołnierzy usiłuje go pobić. Co naturalnie kończy się dla nich fatalnie. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że komuś bardzo zależy, by zaszkodzić Reacherowi i się go pozbyć. Najwyraźniej mało o nim wie. Nic bowiem nie motywuje Reachera bardziej, niż przeciwności. A już szczególną odrazę budzą w nim osoby krzywdzące innych. Anonimowy prześladowca, choć jeszcze o tym nie wie, wpakował się w dużo większe tarapaty, niż te, w które wpakował Reachera.
Potrzebowałem właśnie takiej książki. Dawkuję powieści Child'a oszczędnie, bo nie ma ich wbrew pozorem aż tak wiele, a pochłaniam je zdecydowanie zbyt szybko. Trudno, żeby było inaczej, skoro nie sposób sie od nich oderwać. Autor skonstruował ciekawą intrygę. Doskonale budował napięcie. Fabuła toczyła się wartko. Lektura sprawiła mi więc sporo przyjemności.
Sam nie wiem do końca, na czym polega fenomen przygód Reachera. Bohater jest z pewnością jedną z tajemnic sukcesu. Jego stosunek do świata. Jego kodeks postępowania. Może odzywa się we mnie podświadoma tęsknota za wolnością, z której zrezygnowałem podejmując pracę, biorąc kredyt na mieszkanie itd.?
Ale oprócz samego bohatera, istotny jest też sposób prezentowania jego przygód. Child ani przez moment nie nudzi. Każdy fragment narracji wydaje się przemyślany. Nie ma niepotrzebnych wątków. Nie ma sztucznego wydłużania fabuły. Wszystko wydaje się logiczne. Ani przez moment nie miałem wrażenia, że autor pociąga za sznurki, byle tylko narracja toczyła się po jego myśli.
Korci mnie, żeby sięgnąć po kolejną książkę Child'a. Będę jednak ćwiczył silną wolę...