Porażka powstania listopadowego oznaczała tułaczkę na obczyźnie dla wielu jego uczestników. Wśród nich są Adam Gurowski i Rufin Jozefat Piotrowski, którzy spotkali się podczas bitwy pod Olszynką Grochowską. Obaj tęsknią za ojczyzną i szukają drogi powrotu. Gurowski szybko dochodzi do wniosku, że należy porzucić mrzonki niepodległościowe i staje się piewcą panslawizmu i carskiej Rosji.
Jan Prosper Witkiewicz nie mógł wziąć udziału w powstaniu, bo już wcześniej trafił na zesłanie. Dzięki wybitnemu talentowi do języków awansuje i staje się rosyjskim agentem na obszarze Azji Środkowej. Jego przeciwnikami są agenci brytyjscy. Anglia i Rosja toczą rywalizację o wpływy w Azji. Gurowski, Piotrowski i Witkiewicz są tylko pionkami w ich grze.
"Turniej cieni" okazał się książką nudną. Na siłę sklejone są historie trzech wspomnianych postaci, które nie zazębiają się w żaden sposób, choć autorka usiłuje jakoś się skleić. Potencjał ma tylko historia Witkiewicza, ale opowiedziana zostaje w taki sposób, że wyprana jest z emocji. A wielka szkoda, bo to materiał na doskonałą powieść sensacyjno-przygodową.
Kontrast z "Legionem" jest ogromny. Tam narracja była bardzo dynamiczna. Tu autorka przyjmuje - nie wiem na ile świadomie - manierę pisarzy XIX-wiecznych, którzy zanudzali czytelnika swoimi długimi opisami.
Jest jeszcze jedna istotna różnica. Wspomniani bohaterowie "Turnieju cieni" to w różnym stopniu, ale jednak romantycy. A mój stosunek do romantyzmu jest niezwykle krytyczny. Wystarczy spojrzeć na ich dziedzictwo, czyli pasmo klęsk i nieszczęść, które ściągnęli na swoją ojczyznę. To właśnie dodatkowy argument na rzecz "Legionu": promował postawy pragmatyczne i na jego kartach nie raz padały słowa krytyki pod adresem postaw romantycznych.
Ostatni zarzut, to nadmierne eksponowanie wątków spiskowych. Na dodatek niezbyt umiejętne. Autorka nie dostrzega konsekwencji własnych założeń. Są potężne służby wywiadowcze dwóch imperiów. Są masoni. Kreują oni politykę i tworzą historię. Kiedy jednak przychodzi co do czego, najwięksi intryganci zostają wykiwani jak dziecko. To zresztą największa słabość wszelkich teorii spiskowych. Nie potrafią wyjaśnić, dlaczego te potężne zakulisowe siły nie umieją zapobiec własnemu upadkowi. Wychodzi przecież na to, że chyba nie były tak potężne. Oczywiście zwolennik teorii spiskowych zawsze może powiedzieć, że zaplanowały własny upadek w celu realizacji jakiegoś jeszcze bardziej makiawelicznego planu...